Dżdżownica…

…czyli: wielkie żarcie.

Historia mi się zdarzyła trochę taka, jak w tym sucharze:
– Krzysiu, co jesz?
– Mięsko.
– A skąd je masz?
– Samo przypełzło.

Wychodzę rano z domu. Słonko świeci. A na chodniku panoszy się dżdżownica. Trochę to dziwne, bo deszczu nie było, sucho w miarę i chodnik nagrzany. A dżdżownica – nie żmija – za wygrzewaniem się na kamieniu raczej nie przepada.Przystaję, żeby się jej przyjrzeć. Gadzina jakoś dziwnie się wije. Jakby w połowie była sparaliżowana. Przez okulary niewiele widzę. Zdejmuję szkła. Widzę jeszcze mniej. No to się pochylam. Ale mocno. Kucam (Ślązakom wyjaśniam, że nie chodzi o kaszel, ale o przysiad).

W połowie sprawna jest, a w połowie bezwładna. Dlaczego?

Aaa, teraz widzę lepiej. Między kostkami chodnika są szpary. W nich gnieżdżą się niezliczone kolonie mrówek. Już dawno to odnotowałem. I te mrówki potraktowały dżdżownicę, jak kupę żarcia, które samo przypełzło. Kręci się ich koło pierścienicy zaledwie kilka. Wysuwają się ze szpary między płytkami, jak z wojennego okopu. Dziabią nieszczęsnego robala, który w coraz większej części jest już nieruchomy. I popychają – cwane – tak, żeby jego długie cielsko ułożyć wzdłuż szczeliny między kostkami chodnika.

Ze szpary, jak z okopów, wysuwają się mrówki…

Odchodzę, kiedy połówka dżdżownicy jest już upchnięta w szparę, jakby szklarz wałeczkiem kitu uszczelniał szybę w oknie. Pozostała część jeszcze się wije. Ale mrówki skutecznie przekonują ją, że i tak się nie wywinie. W ziemnych komnatach czekają na świeżą dostawę białka zwierzęcego dzielne zastępy żarłocznych, mrówczych larw.

Owady upychają dżdżownicę w szparę między kostkami. Będzie śniadanie.

Przez ułamek sekundy zastanawiam się, czy nie uradować dżdżownicy. Ale jak? Resuscytację jej zrobić? Zetrzeć z niej chusteczką kwas mrówkowy, na który nie jest odporna? Zresztą kto jest nań odporny? Rozgrzeszenia udzielić? Nie ma materii grzechu, przecież to poczciwe, pożyteczne stworzenie. Poza tym wszelka ingerencja człowieka w świat natury raczej rzadko przynosi dobre skutki. Więc zostawiam sprawę. Niech pełznie swoim tokiem. Lecę dalej.

Kiedy wracam tamtędy parę chwil później, po całym zbiegowisku nie ma śladu. A w podziemnych świecie zapewne trwa wielkie żarcie.