Szerszki

Znam trzy filmy o szerszeniach.

Jeden się nazywa „Green Hornet”. I pocieszny jest. Drugi ma tytuł krótki: „Hornet”. I jest sajensfikszyn. Tylko trzeci jest poważny. To ten mój, który widzicie poniżej, nakręcony u jabłoni.

W dzieciństwie użądliły mnie kiedyś trzy takie osobniki. Sumiennie na to zapracowałem. Mój tatuś przeżywał wówczas krótkotrwałą pasję pszczelarską. Do jej spełnienia potrzebował między innymi hubę: ususzona i podpalona nadawała się znakomicie do odymiania ula. Bawiłem natenczas u dziadków. Podczas jednej z samotnych wypraw rowerowych po okolicy trafiłem na wierzbę z pniem pękniętym jak serce odrzuconego kochanka. Owo pęknięcie wypełniała – jak mi się zdawało – dorodna huba. Chcąc uszczęśliwić rodziciela mego, łapczywie uchwyciłem oną hubę, by pozyskać ją drogą gwałtownego wyrwania z wierzbowych trzewi. I w tym momencie zabolało. Huba bowiem okazała się być gniazdem największych rodzimych żądłówek, czyli szerszeni.

Jakoś żem się dotelepał do domu, gdzie mnie dziadki obśmiały. Na szczęście ciocia, Panie daj jej niebo, jakieś okłady z kefiru i natki pietruszki zaczęła aplikować, bo mi dłonie spuchły do wielkości bochenka CK chleba komiśnego. A na pociechę czarnobiały telewizor włączyła, gdzie jak w sam raz nadawali „Bolero” Ravela, ktorego dźwięk rośnie tak samo systematycznie i skutecznie, jak i mój ból poszerszenny się wzmagał.
Tak coś z cztery dni z łapskami opuchniętymi łaziłem. Pożytek z tego był taki, że w nosie dłubać się nie dało, więc ogólnie sprzyzwoiciałem.
Odtąd mi się szerszenie sympatycznie z Ravelem kojarzą, podobnie jak fanom „Czasu Apokalipsy” muzyka Wagnera czkawką się odbija.

Udało mi się ustalić, że szerszki nigdy nie atakują człowieka z własnej inicjatywy. Robią to tylko w obronie swojego gniazda. Ich jad piecze, bo ma taki zapiekły skład chemiczny. Ale jest znaczniej mniej toksyczny, niż ten, który aplikuje żądląca pszczoła. Powiadają, że użądlenie trzech szerszków grozi śmiercią. To prawda, tyle że w odniesieniu do gąsienicy. Człowieka może zabić atak dopiero… kilkuset osobników. Tak się przelicza dawkę jadu na jednostkę masy ciała ofiary. Oczywiście problemy mają osoby z alergią. Wszystkie te wstrząsy itd. Ale tu reakcja gwałtowniejszą jest właśnie na pszczołę lub osę.
Szerszenie karmią swoje larwy mięsem – głównie przerobionymi na papkę innymi owadami, z pszczołą włącznie, z powodu czego nienawidzą ich amatorzy miodu. Osobniki dorosłe przepadają za słodyczami, zwłaszcza owocowymi. Jak na przykład te: drążą owoce, by zaspokoić swą słitaśną chuć.

Na koniec kilka próśb – dobrych rad:

  1. Nie pchajcie łap w gniazdo szerszeni.
  2. Jeśli usłyszycie odgłos niemieckiego bombowca marki „Junkers” (tak, wytwórca tego, co wam grzeje wodę w łazience miał taki epizod, że chwilowo zajął się klepaniem bombowców), to nie musi oznaczać wojny ani wizyty teściowej, tylko obecność jakiegoś zagubionego szerszka. Nie wpadajcie w panikę, nie machajcie rękami, bo bidulek pomyśli, że jesteście artylerią przeciwlotniczą. Siedźcie sobie spokojnie. Sam odleci. Chyba, że jecie arbuza albo jabłko. To wtedy może pomóc wam w konsumpcji.
  3. Gdy szerszek wpadnie do pokoju, ze stoickim spokojem otwórzcie mu szerzej okno. Odsuńcie firankę. Pozwólcie mu wyfrunąć z powrotem. Niech se gadzina pożyje. To i tak nie potrwa długo, bo jesienią wszystkie szerszki padają, z wyjątkiem rozpłodowych samic, z których wiosną powstaną i zaroją się nowe gniazda.
  4. Popatrzcie, jakie one są piękne. W sumie też dość pożyteczne, bo zażerają się tymi wszystkimi dokuczajacymi nam muchami, muszkami i muszeczkami.
  5. Niemcy – a niech mają za te bombowce – tak skutecznie tępiły szerszenie, że je prawie wszystkie zamordowali. Namnożyło im się much. Zatęsknili za szerszkami i wzięli je pod ścisłą ochronę. Zniszczenie gniazda szerszków w Enerde kosztuje dziś 50 tysiecy ojro za karę.