Odgrażał się nieraz człowiek kolegom: pamiętaj sobie – ręka, noga, mózg na ścianie! I nie miał pojęcia, skąd się wzięło to powiedzenie.
A miejscem jego pochodzenia jest Drohobycz – o 60 kilometrów odległe od Lwowa centrum przeróbki galicyjskiej ropy, której pokłady mieszają się z wodą i bywają spijanie przez synów „marno-trawnych”, leczących dolegliwości swe żołądkowe w nieodległym Truskawcu, zapijając je sławetną „Naftusią” (byłem, kosztowałem – smakuje ookroopniee, ale żołądkowi i tak dalej dodaje skrzydeł). Drohobycz oczywiście cynamonem pachnie za sprawą Bruno Szulca, który tutaj tworzył i życie marnie skończył zastrzelony na ulicy przez niemieckiego zwyrodnialca. Ale wróćmy do ręki, nogi i mózgu.
Gdy na poprzednim przełomie tysiącleci na tereny drohobyskie dotarła wiara chrześcijańska, obalono posąg czczonego tutaj bożka, szczątki kamiennej postaci zakopano głęboko, a w miejscu starego kultu zbudowano pierwszy kościół. Kiedy pod koniec czternastego stulecia umyślano go rozbudować, podczas kopania fundamentów znaleziono szczątki kamiennego bałwana: dłoń, stopę i głowę. Gdy już kościół farny św. Bartłomieja był gotów, na ścianie wmurowano w trzech niszach ową rękę, nogę i mózg. Tak samo, jak mamucie kości zawieszono onegdaj na dziwowisko przy wejściu do Katedry Wawelskiej. Ale to jeszcze nie powód do pełnych grozy skojarzeń. Te pojawiły się dopiero w siedemnastym wieku. Na Drohobycz napadła sotnia kozacka. Mieszkańcy schronili się w farze, ale Kozacy sforsowali drzwi kościoła i uciekinierów w pień wycięli. Przewodnicy pokazują dziś nawet ślad na murze, do którego sięgał poziom krwi drohobyczan otoczonej kozacką szablą. A ręka, noga i mózg na kościelnej ścianie były świadkami masakry. I od tego czasu w powiedzenie poszły budząc grozę.