Choć znany od zawsze, długo nie mógł znaleźć miejsca na stole. A raz nawet obłożono go… klątwą.
Pierwszymi sztućcami człowieka są jego dłonie. Złożonymi – można zaczerpnąć wody, byle nie gorącej. Palcami – można urwać kawałek chleba czy mięsa, ale nie zrobi się z niego plasterka ani kromki. W trzy palce można nawet z gracją uchwycić kęs jadła, pod warunkiem że nie jest zanadto gorące. No i potem ma się te palce brudne.
Więc ludzkość wymyśliła sztućce i naczynia, nieco bardzie ergonomiczne od ludzkich rąk. Chochlea – po łacinie nazywały się muszla służące do zaczerpnięcia płynów, prymitywne łyżki i prekursorki – także z nazwy – późniejszej chochli. Pierwsze noże łupano z krzemienia, kolejne były już z metalu – do uboju, patroszenia, porcjowania, krajania. Prekursorem widelca był zaostrzony patyk, który ustąpił miejsca metalowemu szpikulcowi. A ponieważ na jednym druciku w szpic wszystko się obracało, dla stabilizacji wymyślono, żeby połączyć dwa szpikulce, a najlepiej trzy. Dużą parą czy trojgiem szpikulców, zatkniętych na solidnym drzewcu polowano na ryby (Posejdon dodatkowo swoim trójzębem otwierał źródła wód), zbierano trawę i słomę, używano je jako oręża wojennego. Takie widły Rzymianie zwali „furca”, a pomniejszone, przydatne w kuchni zdrobniale „furcula” – stąd i nasz widelec (czy widełki) jest zdrobnieniem wideł.
W Biblii widełki są elementem osprzętu ołtarza całopalenia (np.: Wj 27,3; Lb 4,14, 2 Krn 4,16). Synowie kapłana Helego używają trójzębnych widełek, by wyciągać z kotła lub rondla kawałki mięsa (1 Sm 2,13). I to wszystko. Możemy się zatem domyślać, iż pierwsze widelce służą jedynie pomocą w świątyni, w kuchni i przy posiłkach poza łyżką i nożem w zupełności wystarczają palce. To nic, że się pobrudzą: wyciera się je w kawałki chleba i rzuca psom (jak w rozmowie Jezusa z Syrofenicjanką – Mk 7,28) albo ubogim (jak w przypowieści o bogaczu i Łazarzu – Łk 16,21).
Podobno widelce w charakterze sztućców jako pierwsi zaczęli wykorzystywać Grekowie. Spopularyzował je świat arabski. Jako pierwsza z widelcem w dłoni zasiadła wnuczka cesarza Bizancjum Romana – Maria Argyra. W Konsantynopolu poślubiła kupca weneckiego Janka Orseolo. Wyjeżdżając do jego rodzinnej Wenecji zabrała jeszcze z Nikomedii część relikwii św. Barbary. Ale na miejscu podpadła i to srodze: w trakcie powitalnej uczty podnosiła kęsy z talerza do ust podwójnymi widełkami. Rozpętała się z tego powodu burza. Pech chciał, że niedługo potem w Wenecji wybuchła epidemia, sama Marysia zachorowała i umarła, co jakiś czas później święty Piotr Damiani głosił publicznie jako karę Bożą za to, że przy jedzeniu posługiwała się diabelskim narzędziem, zamiast palcami – jak Pan Bóg przykazał.
Odium diabelstwa zdjął z widelca dopiero… makaron. Do tej pory jedzono go czymś w rodzaju chińskich pałeczek. Umordował się człowiek przy tym, namęczył, namlaskał, nasiorbał aż wstyd. Dopiero mieszkaniec Florencji, niejaki Noddo, wpadł na pomysł, żeby nitki makaronu nawinąć na widelec, najlepiej pomagając sobie łyżką. Ten sposób konsumpcji makarony okazał się znacznie wygodniejszy. Podobno użytkownicy dotychczasowych pałeczek stawali nawet z Noddo w zawody, kto pierwszy wypucuje michę makaronu. Noddo był na tyle bezkonkurencyjny, iż historia zapamiętała go jako „Buona Forchetta” – „Dobry Widelec”.
Inna Bona – tym razem Sforza – przywiozła w ślubnym posagu widelec do Krakowa. Nie oznaczało to jeszcze jego upowszechnienia. Kto oglądał „Janosika” z Markiem Perepeczką pamięta może scenę uczty na zamku, podczas której Kwiczoł wypiwszy wodę z mydłem do obmywania pobrudzonych jadłem rąk stwierdza, że to wino rzadziutkie – długo jeszcze jedzono łyżką i palcami. Tym niemniej – do Francji widelec trafił via Polska. A to za sprawą pierwszego króla elekcyjnego. Heniu Walezy, gdy dawał nogę w czerwcu 1573 roku, zajomał z Wawelu całą zastawę widelców, którą podobno tutaj pierwszy raz w życiu zobaczył. I tak w niej sobie upodobał, że postanowił widelce owe zabrać ze sobą i upowszechnić w ojczyźnie. Mamy zatem pewność, że pierwsze widelce w okolicach Oświęcimia i Pszczyny (wówczas obie miejscowości były jeszcze w jednym dekanacie) pojawiły się, choć na krótko i nieużytecznie, w drugiej połowie XVI wieku.
Z czasem widelcom zębów przybywało. Z podwójnych zrobiły się trójzęby – takie, jakich dziś używa się do ciast (ile miłych wspomnień z dzieciństwa kryje się za takim widelczykiem). Podobno miłośnicy makaronów odpowiadają za upowszechnienie widelca czteroramiennego – na taki najłatwiej nabrać nitki makaronu. W gdzieś po drodze, choć bez powodzenia, pojawiły się jeszcze łyżkowidelce – łyżki z nacięciami, używane głównie do ogarnięcia sałatek – albo rodzaj dwustronnego sztućca biwakowego – z widelcem z jednego i łyżką z drugiego końca (fuj, jakie to nieeleganckie).
Jako ilustrację pozwoliłem sobie zacytować obraz Granta Wooda „American Gothic”, jeden z moich ulubionych. Pozwoliłem sobie – ze względu na pierwszoplanowego bohatera – wyjątkowy widelec. Państwo wyglądają jak małżeństwo młodej ze starą. Siostra Granta – Nan – która pozowała do tego obrazka rozgłaszała później, że przedstawia on córkę z ojcem. Uparcie milczał w tym temacie pozujący do postaci męskiej Byron McKeebe – dentysta rodziny Woodów. Widły nie wypowiedziały w temacie swojej tożsamości.