Nigdzie w Ewangelii nie znajdziemy wskazówek odnoszących się do świąt: że Boże Narodzenie ma być w grudniu, że w Wielkim Poście ma być droga krzyżowa a w Wielkanoc – procesja rezurekcyjna.
Ty praktyki i zwyczaje rodziły się stopniowo, najczęściej lokalnie – na terenie konkretnych biskupstw czy królestw – i dopiero z czasem przyjmowały się w większej części Kościoła. Z Adwentem było podobnie.
Adwent urodził się na terenach dzisiejszej Hiszpanii i Francji pod koniec IV wieku. Był bardzo podobny do Wielkiego Postu. Trwał 40 dni (zaczynał się na świętego Marcina – 11 listopada) i przygotowywał na chrzest, którego udzielano w Epifanię (Objawienie Pańskie, czyli – jak mówimy – w Trzech Króli). Wierni mieli uczestniczyć we Mszy św. w dniach od 17 grudnia do 6 stycznia – właśnie do Epifanii. Poszczono, powstrzymując się nie tylko od mięsa, ale nawet od nabiału. I w ogóle chodziło nie tyle o przygotowanie do Bożego Narodzenia, ale raczej o oczekiwanie na powtórne przyjście Chrystusa, czyli na… koniec świata. Nie używano radosnych śpiewów w rodzaju „Chwała na wysokości Bogu” (do dziś nie używa się tego hymnu we Mszy św. w adwentowe niedziele, za to śpiewa się go podczas Rorat, o czym będzie jeszcze mowa). Przez pewien czas nawet – jak w Wielkim Poście – nie mówiło się ani śpiewało „Alleluja”. Musiało być tak poważnie, że aż smutno i groźnie, bo koniec świata, to nie w kij dmuchał, ale sąd i ważenie ludzkich uczynków. A na złe Pan Bóg będzie się gniewał, co uświadamiało śpiewanie w tym czasie budzącego grozę „Dies irae”.
W VIII wieku Adwent trafił do Rzymu. A Rzym miał lżejsze poczucie humoru, niż Francuzi i Hiszpanie. Uznał zatem, że skoro na przyjazd gości czy przyjaciół czeka się niecierpliwie i z radością, to na przybycie Jezusa też powinno się oczekiwać podobnie. Najpierw papież Grzegorz Wilki ustalił, że to czekanie nie może być zbyt długie, więc cztery niedziele wystarczą (tak zostało do dziś). Później ułożono siedem pięknych śpiewów na ostatni tydzień przed Bożym Narodzeniem. Każdy z nich zaczyna się od wołacza „O!”, więc nazywa się je „Antyfonami O”. No i skoro miało być poważnie, ale bez przesady, pozostawiono nieobecność „Chwała” w niedzielnej liturgii, ale nakazano śpiewanie radosnego „Alleluja”. Na Zachodzie konkurowali ze sobą zwolennicy dwóch nurtów: Adwentu jako ostatniej prostej przed Bożym Narodzeniem oraz drżenia przed końcem świata. Rzym rozsądził rzecz polubownie, wszystkim powiedział, że mają rację. I tak zostało do dziś: w pierwszej części Adwentu czytania biblijne i modlitwy liturgiczne mówią o przyjściu Jezusa na końcu świata, a tydzień przed Świętami – czyli 17 grudnia – nastrój się przełącza i już wszystko dotyczy tylko tych wydarzeń, które poprzedziły Boże Narodzenie – całej sprawy z narodzeniem Jana Chrzciciela, Zwiastowania oraz odwiedzin Maryi ciotki Elżbiety.
A kiedy pojawiły się Roraty i wieniec z czterema świeczkami? Znacznie później. Ale to już inna historia.