Czy celnik z Jerycha był może kiedyś w Częstochowie?
Zanim odpowiem na to pytanie w kilku słowach skreślę sylwetkę biblijnego bohatera. Zacheusz – Zachariasz – to różne formy tego samego imienia, które w tłumaczeniu brzmiałoby jako „Czyścioszek”. Nasz Zacho był zwierzchnikiem celników. Czyli…? Biblijny „celnik” jest faktycznie poborcą podatkowym. Zbiera wszelkie daniny na rzecz cesarza rzymskiego, który włada także terenami, na których występuje Jezus. To są coroczne podatki „od głowy”, opłaty za drogi czy wejście do miasta przez podróżnych albo kupców. Rzymianie organizują przetarg. Kto go wygra, ma prawo pobierać daniny na danym terenie. Do Rzymu musi odprowadzić odpowiednią kwotę, reszta tego, co wydusi z ludzi, jest jego. Ktoś, kto wygrywa taki przetarg organizuje całą siatkę poborców, którą zarządza i rozlicza. Kimś takim jest właśnie nasz Zacheusz. Celnicy zarabiają wiele, a on o wiele więcej. Z powodu tego, że pobierają pieniądze na niejasnych zasadach, łupią wszystkich bez wyjątku, bogacą się na potęgę i wysługują pogańskiemu władcy, celnicy są powszechnie znienawidzeni, a ich zwierzchnik – Zacheusz – jeszcze bardziej. Ponieważ są w ciągłych relacjach z poganami, ich też uważa się za permanentnie nieczystych, gardzi się nimi, spluwa na ich widok, odwraca się od nich spojrzenie i w żadnym wypadku nie odwiedza się ich domów, by nie zaciągnąć rytualnej nieczystości. Więc nie ma co się dziwić, że ludziska są oburzeni faktem, iż Jezus idzie w gościnę – już nie do celnika, ale do zwierzchnika celników. Masakra.
Zacheusz działa w Jerycho. To „Miasto Palm” – mówią, że najdłużej istniejące i najniżej położone na świecie (258 metrów poniżej poziomu morza). Herod Wielki urządził sobie tutaj pałac zimowy – bo w grudniu i styczniu, gdy w odległej o zaledwie 35 kilometrów Jerozolimie pada, a nawet sypie, tutaj ciągle jest lato. W zasadzie Jerycho jest oazą, ożywianą źródłem niegdyś oczyszczonym i uzdatnionym do picia przez proroka Elizeusza (2 Krl 2,19). Dziesięć kilometrów stąd Jordan kończy swój bieg w rosole Morza Martwego. Przez Jerycho idą karawany kupieckie z Arabii do Jerozolimy i do Egiptu. Więc dla poborców podatkowych to raj na ziemi.
Z tym rajem też są fajne skojarzenia. Adama po grzechu Pan Bóg szukał wśród drzew ogrodu, gdy chłop się schował ze wstydu. Zacheusza Jezus też wypatrzył na drzewie. Potem zagościł u niego, jak trzej wędrowcy w cieniu dębów Mamre u Abrahama. A potem porozdawał swój majątek, a było tego zapewne wiele. I co dalej?
Są dwie legendy. Jedna mówi o tym, że Zacheusz po nawróceniu, a następnie całej historii z Wielkim Tygodniem i Zesłaniu Ducha Świętego został biskupem. Najczęściej spotykana wersja mówi o Cezarei Nadmorskiej, której ruiny dziś oglądają pielgrzymi, po zwiedzeniu Góry Karmel i Hajfy, bo to niedaleko. Jest jeszcze wariant gallijski. Całe mnóstwo podań pcha różne drugoplanowe postaci Ewangelii w stronę dzisiejszej Francji. Łazarz z siostrami miał – na ten przykład – zostać biskupem Marsylii. A nasz Zacho, przyjąwszy chrzest, zmienił sobie podobno imię na Amator. Też ładnie – dosłownie to znaczy „Miłośnik” – jako iż rozmiłował się w Ewangelii. Miał dotrzeć do Oksytanii – to już kawałek w głąb lądu, na północny zachód od wybrzeży Morza Śródziemnego. Znalazł sobie wyniosłą, stromą skałę, niczym w okolicach naszego Ojcowa i tam urządził pustelnię. Miejsce to nazwano Skałą Amatora – Roc Amadour (bo Francuzi wszystko muszą napisać po swojemu, czyli tak, żeby wyglądało zupełnie inaczej, niż się mówi). I do dziś mamy miejscowość Rocamadour. Przebiega tędy Camino, czyli szlak do Santiago. I jest bazylika w miejscu, gdzie w XII wieku znaleziono nie nadgryzione zębem czasu ciało świętego Amatora.
I w tej właśnie bazylice jest Czarna Madonna – chociaż to nie Częstochowa. Więc Zacheusz – niestety – w Częstochowie nie był, ale coś wspólnego z Czarną Madonną jednak ma. Takich Czarnych Madonn – figurek (bo to figury są, a nie obrazy, jak u nas) przedstawiających Matkę Boską Ciemnoskórą można znaleźć w okolicy coś z osiem sztuk. A w Zachodniej Europie jeszcze więcej, co jest swoistym fenomenem opisania przy innej okazji.
Jeszcze coś dla dendrologów. Zacheusz, chcąc zobaczyć Jezusa wspiął się na sykomorę. To rodzaj figowca, zwanego „oślą figą”. Rodzi mniejsze owoce, niż regularny figowiec, które przed zbiorem trzeba naciąć, żeby odparowała z nich goryczka. Pasjami oddawał się temu dziwacznemu zajęciu prorok Amos (Am 7,14). Sykomora ma dość gruby pień, po którym łatwo się wspiąć. A dorasta do 15 metrów, więc można się wspiąć dość wysoko.
W kościołach są „zacheuszki”. To nieduże świece, nadziane na świeczniki przytwierdzone do ścian kościoła w miejscach, które w obrzędzie poświęcenia biskup pomazał świętym olejem. W dawnych dobrych czasach było ich dwanaście. Obecnie zazwyczaj poprzestają na czterech. Umieszczone są dość wysoko, więc biskup, by te wyznaczone punkty dosięgnąć palcem umoczonym w świętym oleju, musi się wspiąć po przenośnych schodkach lub drabinie. Wygląda to dość niezwykle, może nawet nieco zabawnie. Dokładnie tak, jak musiała wyglądać wspinaczka jerychońskiego szefa celników na sykomorę. I dlatego te świeczusie nazywa się zacheuszkami.
Tak się składa, że w kościołach, których daty poświęcenia się nie pamięta, właśnie w ostatnią niedzielę października obchodzi się symboliczną rocznicę tego wydarzenia. Z tej okazji powinno się zapalić kościelne zacheuszki. Ale kto tam dzisiaj ma głowę do takich sentymentów. Z tym, że mnie osobiście tego zwyczaju jest szkoda, że zapomniany. No, cóż…