Jak naprawdę miał na imię dzisiejszy patron?
Natanael miał na imię. Ładnie. Po hebrajsku / aramejsku znaczy tyle, co „dany przez Boga”. Po polsku dosłownie można przetłumaczyć jako „Bożydar” albo Bogdan. Bartłomiej pochodzi od „bar tolomai” – to znaczy „syn oracza”. Może tata miał jakieś „przedsiębiorstwo” świadczące usługi transportowo-rolnicze, wynajmował na przykład woły do orki. I stąd przeszło na Bogdana to przezwisko.
Mateusz, Matek i Łukasz a liście obecności wymieniają tylko Bartłomieja. A powołanie Natanaela jako jedyny opisuje Jan. Tradycja połączyła te dwa imiona w jedną postać apostoła Bartłomieja / Natanaela. Choć niejednogłośnie, bo na przykład święty Augustyn bardzo się temu sprzeciwiał.
Bartłomieja nosiło po świecie. Głosząc Ewangelię zawędrował podobno i do Etiopii, i nawet do Indii. Aż wreszcie zakotwiczył w Armenii. Tutaj stanął przed posągiem bóstwa w największej świątyni i rozkazał diabłu, który w nim mieszkał, żeby wyrzekł imię prawdziwego Boga. A gdy ten powiedział – Jezus! – posąg legł w gruzach. I wszystkie figurki bożków w całym kraju też. Król Armenii, widząc to, natychmiast dał się ochrzcić. Zaś brat królewski trzymał stronę pogańskich kapłanów, którzy z zemsty pojmali Bartłomieja, ukrzyżowali głową w dół, a następnie z pomocą ostrego noża odarli go ze skóry. W okrutnych mękach skonał. Przez to oskórowanie jest patronem rzeźników o tych, co wyprawiają skóry i czynią z niej różne torby, uprzęże, paski i cokolwiek.
Podobno podczas tortur jakaś litościwa kobiecina miejsca po zdartej skórze masłem smarowała, żeby Bartka mniej bolało. Więc i nasze prababki na świętego Bartłomieja masło ubijały, żeby używać je potem na oparzenia i rany wszelakie.
A pradziadkowie od Bartłomieja pierogi olejem z rzepaku, lnu a rydzyka maścili sowicie.
Żeby ten tłuszcz nie zaszkodził, dobrze i o jakimś alkoholu dla zdrowotności pomyśleć. Więc na Bartłomiej zaczynał się zbiór szyszek chmielowych. I do warzenia piwka się zabierano ochoczo.
Prababcie masło świeżo zrobione odstawiwszy, w te pędy za ostatnie zaprawy ogórków się brały, bo po Bartłomieju warzywo to już – w ich przekonaniu – za bardzo do kiszenia się nie nadawało z powodu – podobno – nieładnego zapachu. Kiedy dzieciska pytały, czemu odtąd ogórki mają pachnąc nieładnie, babcie tłumaczyły, że Bartek w ogórki… narobił. Hm.
A mężów przy okazji ścigały, żeby chmielowe szyszki ostawiwszy, za zasiew się brali. Bo kiedy ziarno na Bartłomieja posiane, polon będzie przyszłoroczny obfity. A gdy się ociągać będą – nie daj Bóg – aż do wrześniowego Mateusza, głód do chałupy zajrzeć może.
Bartłomiej bociany zbierał do odlotu. A żabom kazał do stawu wskoczyć, wymościć się w dennym mule wygodnie na zimowisko. Podobno jaskółki też w wodzie zimowały, by wiosną zbudzić się do nowego życia.
Ludziska też ostatnich kąpieli zażywali: w rzece, stawie, potoku. Czerwcowy Jan Chrzciciel wodę grzał, Bartłomiej ją studził. Koniec większej higieny z bieżącą wodą w tle na ten rok. Za to ten, kto na Bartłomieja kąpiel wziął, mógł być spokojny o swoje zdrowie w czas jesiennej słoty i zimowych mrozów.
Tylko w lesie nastawał niepokój. Bo Bartłomiej otwierał knieje. Odtąd sarny, jelenie i zające musiały uciekać przed gromadami chartów myśliwskich.
Imieninowe powinszowania dla dzisiejszych Solenizantów!
[Obraz – z sieci – przedstawia męczeństwo świętego Bartłomieja]