Szlachetnie i dziarsko brzmi deklaracja omijania szerokim łukiem dużych sklepów należących do zachodnich sieci, które nie wycofały się z rynku w Rosji. Ale tylko na pierwszy rzut oka.
Rozmawiałem z człowiekiem, który pracuje w jednym z takich sklepów. Czy w przypadku bojkotu i gwałtownego spadku liczby klientów możliwe są zwolnienia? Tak. Pracownicy, którzy mają na utrzymaniu rodziny, staną się ofiarami wojny. W zasadzie – już są. Pikanterii całej sytuacji dodaje fakt, że – czego chyba nikt nie wziął pod uwagę – w tych sklepach pracują również… Ukraińcy. Ponad 20 w jednym z nich, w Bielsku-Białej. To wiem na pewno. Też pójdą z torbami, w razie zwolnień.
Czy zatem w tak symboliczny sposób walcząc z Putinem sami nie staniemy – mimowolnie – w szeregach jego armii?
Nie piszę tego, żeby jakąkolwiek akcję lub czyjekolwiek poglądy dyskredytować, albo z nimi wchodzić w spór. Chcę jedynie zwrócić uwagę na fakt, że wojna wiąże się z ogromnymi, trudnymi albo niemożliwymi do rozstrzygnięcia dylematami. Zło rodzi znacznie więcej pytań, niż dobro jest w stanie znaleźć odpowiedzi.