Spowiedź osła

Najwyższy uczynił mnie o poranku szóstego dnia stworzenia, przed wszystkimi zwierzętami jakie chodzą po ziemi. Kotu dał dziewięć żyć, a mnie tyle, ile będzie trzeba, żebym był na każde Jego zawołanie.

Mnie osiodłał praojciec Abraham, gdy wyruszał złożyć swojego pierworodnego Izaaka w ofierze. Na moim grzbiecie przewiózł rodzinę i dobytek Mojżesz, gdy po spotkaniu z Najwyższym w krzaku ognia wracał do Egiptu, żeby stamtąd uwolnić swój lud.

Moja matka wiozła wieszczka Balaama, który miał za pieniądze przekląć plemię Jakuba. I przemówiła doń ludzkim głosem, gdy okładał jej grzbiet kijem. A on zdziwiony zamiast rzucań kalumnie, zaczął śpiewać hymn o gwieździe Mesjasza. Z moją pomocą podróżowała Aksa córka Kaleba i synowie Jaira z Gileadu, a Dawid i Hiob we mnie i w stada moich braci lokowali swoje oszczędności. Ale i po śmierci byłem użytecznych, skoro moją szczęką Samson zdołał pobić tysiąc Filistynów.

Umierałem, by wrócić znów. Matka źrebiła się zawsze nocą. Przychodziłem na świat w ciemności, w ciszy, z dala od oczu ciekawskich. Zupełnie tak samo jak Dziecię, które jego ziemska matka wydała na świat, by położyć je w żłobie, który dzieliłem z pewnym ospałym wołem. Pękałem z dumy, bo o mnie pisał wielki prorok Izajasz: wół rozpoznaje swego pana i osioł żłób swego właściciela. W tej wersji byłe wierzchowcem z dużym przebiegiem. Niewiele czasu upłynęło od nocy Narodzin, gdy przyszło mi zrobić kurs do odległego Egiptu i – po jakimś czasie – z powrotem. Nie przypuszczałem, że nasze drogi jeszcze się kiedyś spotkają.

W kolejnym oślim wcieleniu, ledwo odrosłem, ale wciąż jeszcze będąc pod czujnym okiem matki, zostałem przyprowadzony do owego Człowieka. Pierwszy raz niosłem jeźdźca na grzbiecie. Tłumy ludzi krzyczały, rzucały płaszcze, w które plątały się kopyta, machali gałązkami palmy. Ale matka szła tuż obok, więc strach szybko minął. Ktoś z gapiów rozwinął księgę i zaczął głośno czytać: oto król jedzie na oślątku, źrebięciu oślicy. Będą długo potem mówić, że moja matka, to Stare Przymierze, Synagoga. Zaś ja, to Eklezja, Kościół, ludzie Nowego Przymierza. Matka-oślica oźrebiła mnie-oślątko, tak samo wiara patriarchów zrodziła wiarę chrześcijan.

Upodobają sobie to podobieństwo poganie. Zwłaszcza ci z Rzymu. Będą drwić, posądzać chrześcijan o onolatrię – kult osła. Na murze pałacu Cezarów na Palatynie jakiś starożytny Banksy wyryje postać ukrzyżowanego, który będzie miał moją głowę – głowę osła. I podpisze po grecku „Aleksamenos sebete theon” – Aleksamenos oddaje cześć Bogu. Grecy nie są lepsi. To oni przyprawili mi brodę. Przypisali głupotę i upór. Nie jest głupi ani uparty. Nietrudno mnie oswoić. Zjem byle co. Przełknę nawet osty i ciernie. Jestem tani w utrzymaniu. I wytrwały. Mam tylko nad wyraz mocny instynkt samozachowawczy. I jeżeli gdzieś nie chcę iść albo czegoś nie mam zamiaru zrobić, to nie z lenistwa, ale ze strachu o życie. Bo więcej wart żywy osioł, niż zdechły lew.

Ten, którego w źrebięctwie swoim wiozłem przez Górę Oliwną do Jerozolimy, naiwnie wierzył w to, co krzyczały tłumy: że jest synem Dawida, że będzie królem. Nie minął tydzień, jak ta sama gawiedź wołała: na krzyż z Nim, ukrzyżuj Go. Więc powiem ci: ty też nie puszczaj mimo uszu to, co mówią ludzie. Kiedy ktoś ci powie, na przykład, że jesteś osłem, zupełnie się tym nie przejmuj. I gdy ktoś inny powie ci, że jesteś osłem, machnij na to ręką. Dopiero jeśli po raz trzeci z rzędu usłyszysz od kogoś, że jesteś osłem – zacznij żreć siano…

[Obrazek namalował Antoni van Dyck w 1617 roku]