Konrad

Jak zostać świętym? Można na przykład najpierw podpalić las, a potem wyleczyć przepuklinę.

Taką właśnie drogę na ołtarze przebył święty Konrad Confalonieri. Urodził się na zamku w Calendasco w – mówiąc współcześnie – powiecie piaczenzańskim. W zasadzie był rycerzem. Gdy jednak brakło wrogich łbów do rozbijania, chętnie trudnił się tropieniem i uśmiercaniem Bogu ducha winnej zwierzyny w okolicznych lasach. Jednego razu, gdy dzicz godna myśliwskiej pasji Konrada ukryła się w kniei i ani myślała zdradzić miejsce swojego pobytu, rycerz wpadł na cokolwiek barbarzyński pomysł podłożenia pod okoliczne krzaki ognia, który wypłoszyłby zwierzynę. Ogień nie tyle wypłoszył zwierzynę, co – gnany wiatrem – objął niebawem cały las i strawił go doszczętnie, niszcząc nawet sąsiadujące z nim pola uprawne i zadając niewyobrażalne szkody. Konrad szczęśliwie umknął.

Tymczasem nieszczęśliwie w ręce wysłanników starosty piaczenzkiego wpadł wałęsający się w sąsiedztwie lasu wieśniak. Wzięto biedaka na spytki, paznokcie mu powyrywano, kłykcie zmiażdżono. W każdym razie na torturach srogich przyznał się do podpalenia lasu, choć w rzeczy samej Bogu ducha był winien. Gdy go w przytomności gawiedzi wiedziono na szafot, Konrad poruszony widokiem zmaltretowanego skazańca wybiegł z tłumu, stanął przed starostą i przyznał się do winy sprawczej niszczycielskiego żywiołu. Chłopinę uwolniono, choć po torturach ile jeszcze przeżył, jeden Pan Bóg raczy wiedzieć. Natomiast Konrada nie zgładzono z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, iż był szlachetnie urodzony. Po wtóre zaś cały swój majątek przekazał starostwu jako rekompensatę.

Żonę Eufrozynę wysłał to klasztoru klarysek (dzieci jeszcze nie mieli). Sam zaś podjął życie pustelnicze w duchu franciszkańskim, okraszane miesiącami pielgrzymek, które podejmował dla pokuty u duchowego wzrostu. Zawędrował do Rzymu, potem na południe, aż dotarł na Sycylię, gdzie pozostał do końca swoich dni. Tutaj odwiedził go raz przyjaciel – Antonio Sessa, skarżąc się na przepuklinę, którą Konrad miał jednym dotknięciem uzdrowić. Cud przepuklinowy miał następnie przynajmniej raz jeszcze powtórzyć w odniesieniu do innego nieszczęśnika – syna miejscowego krawca. I tak został patronem cierpiących na przepukliny wszelakie. Gdy na wyspie wysypała się zaraza i nastał głód, miał Konrad obdarowywać chlebem każdego, kto epidemię przeżył i o cokolwiek do jedzenia żebrał u drzwi Konradowej pustelni. Obdarowani wspominali, że Konrad dawał każdemu cały bochenek i że chleb był zawsze ciepły, jakby z pieca dopiero co wyjęty. Plotka głosiła, że Konradowi aniołowie ten ciepły chleb prosto z pieca dostarczają.

Konrad umarł sobie spokojnie w połowie czternastego wieku, klęcząc przed krzyżem – w dniu, który zapowiedział. Pod koniec następnego stulecia odkryto jego grób i ciało – znalezione w stanie nienaruszonym – umieszczono w metalowej trumnie, rozpoczynając tym samym proces kanonizacyjny, który właściwie nigdy się nie… odbył. Konrada po prostu nazywano świętym i czczono jako świętego tak długo, aż w końcu papież Urban VIII dał na to wszystko zgodę.