Grupa Laokoona – od niej zaczęły się Muzea Watykańskie. To wizerunek kapłana, który próbował uratować Troję. Bezskutecznie.
Historię Laokoona opisuje Eneida. Gdy pod murami Troi pojawił się słynny drewniany koń, Laokoon użył całego talentu oratorskiego, siły przekonywania i swojego autorytetu, żeby odwieść mieszkańców miasta od przyjęcia tajemniczego podarunku. Miał rację: wewnątrz kryli się wojacy, który po wprowadzeniu drewnianej szkapy do miasta, nocą opuścili kryjówkę i otwarli bramy Troi, umożliwiając kolesiom zdobycie miasta. Nim jeszcze nastąpił ów feralny wieczór, Laokoon poszedł na plażę, by złożyć ofiarę Neptunowi. Pomagali mu dwaj małoletni jego synowie. Podczas liturgii z wody wypełzły nagle dwa morskie węże i dalejże mordować nieszczęśników. Laokoon do słabych nie należał, dzielnie stawił czoło gadom, stając w obronie synów. Wówczas Atena oślepiła go błyskawicą. Rzeźba ukazuje moment, gdy jeden z synów – ten po prawej stronie Laokoona – już zginął, zaś sam kapłan walczy jeszcze, próbując ocalić siebie i drugiego syna. Ale ich los wydaje się być przesądzony przez nieubłaganych bogów, których plany względem Troi kapłan chciał pokrzyżować.
Rzeźba mierzy 2,5 metra. Postaci mają braki w kończynach. Zaraz po znalezieniu uzupełniono je ceramiką, choć w innym układzie niż w oryginale. Implanty usunięto jednak ponad 60 lat temu. Nie wiadomo, kto wydłubał to wszystko – może Grecy, może Rzymianie – ani kiedy – przed czy po Chrystusie. Wyznawcy spiskowych teorii rozsiewają plotki, że to Michał Anioł zadrwił sobie i podrobił starożytną rzeźbę. Jej znalezienie niektórzy uważają, za moment intensyfikacji zainteresowania starożytnością. Inni upatrują prapoczątków Baroku w sztuce.
Rzeźbę ukrytą w podziemiach Złotego Domu Nerona odkrył przypadkowo podczas roboty w swojej, położonej nieopodal Koloseum winnicy niejaki Felice (Szczęściarz) 14 stycznia 1506 roku. Od razu zbiegły się tłumy, by ją podziwiać. Wśród nich był rzeźbiarz i znawca sztuki Julian da Sangallo, który zidentyfikował wizerunek, przypomniawszy sobie, że pisał o nim sam Pliniusz. Gdy wieść o znalezisku doszła do uszu papieża Juliusza II, ten zabrał ją do Watykanu i z myślą o wyeksponowaniu dzieła nakazał roboty około specjalnego pomieszczenia, które rozrosło się z czasem do wielkości i sławy obecnych Muzeów Watykańskich. Felice dostał od papieża 600 guldenów znaleźnego i przywilej pobierania opłat za przejście przez Bramę Świętego Jana.
Grupa Laokoona na chwilę zmieniła adres z rzymskiego na paryski za sprawą niejakiego Napoleona. Ale na szczęści cało wróciła w rodzinne strony niebawem po upadku nieszczęśnika. Swego czasu stała się jednym z najczęściej kopiowanych obiektów sztuki, zdobiącym – w oryginalnych rozmiarach – pałacowe hole i ogrody a w miniaturze – politurowane meble w salonach mieszczańskich i szlacheckich dworkach.
Troi już nie ma, koń – który był przyczyną jej upadku – zbutwiał. A muskularnego Laokoona i jego atletycznych synów węże morskie nasłane przez nieustępliwych bogów wciąż atakują i pozbawiają życia. O czym sam miałem szczęście się nieraz przekonać, pokazując tę pięknej roboty dłubaninę innym.
[Foto: Grupa Laokoona w Muzeum Watykańskim – foto zdjąłem w listopadzie roku minionego]