Tak, włoskie „collazione” to nasze „śniadanie”. Dlaczego zatem wieczorem jemy kolację?
Pierwsze wytłumaczenie ma charakter anegdotyczny i zrzuca winę na królową Bonę, która rzekomo miała późno kłaść się spać i tym samym na tyle późno wstawać, że gdy wreszcie uszykowana wołała „collazione!” – to jest „śniadanie!” – rodzima część dworu jagiellońskiego zasiadała właśnie do wieczerzy.
Bo też tak nazywał się tradycyjny wieczorny posiłek – wieczorem się wieczerzało. Skąd zatem wzięła się „kolacja”? Ze składki. Po łacinie „collatio” to zbiórka pieniężna, składka albo zrzutka. W staropolszczyźnie był ktoś taki jak kolator – fundator albo patron kościoła, który zbierał albo łożył na jego utrzymanie, w zamian ciesząc się osobną ławką kolatorską tudzież podobnymi przywilejami.
W pewnych kręgach utarł się zwyczaj wieczerzania z produktów zakupionych w wcześniej przeprowadzonej kolacji – zbiórki, zrzutki, składki – jak zwał, tak zwał. Mechanizm pozyskiwania środków na zastawienie stołu natenczas wyparł poczciwą, staropolską „wieczerzę”, która dziś przetrwała już raczej tylko w kontekście religijnym – mamy więc Ostatnią Wieczerzę czy wigilijną wieczerzę – choć w czasach minionych próbowano w niektórych środowiskach promować kolację wigilijną. „Ostatnia Kolacja” spożyta przez Jezusa i apostołów w „Kolacniku” brzmiałaby równie dziwacznie, co „podkolacnik” zamiast „podwieczorku”.
Gdyby ktoś nie umiał wybrać między tradycją a nowoczesnością, ostatecznie może najpierw zjeść kolację, a potem jeszcze spożyć wieczerzę. Choć pewnie będzie niezdrowo. Już starożytni, zatroskani o zdrowie, radzili: śniadanie zjedz sam, obiad z przyjacielem, wieczerzę oddaj wrogowi…
[foto z sieci]