Król Jan Kazimierz ślubował Matce Boskiej, że zniesie niesprawiedliwe uciemiężenie ludu (czyli pańszczyznę). I nie zrobił nic.
Podczas Ślubów Jasnogórskich stanęlliśmy „pełni skruchy, w poczuciu winy, że dotąd nie wykonaliśmy ślubów i przyrzeczeń Ojców naszych”. Obiecaliśmy „dzielić się między sobą ochotnie plonami ziemi i owocami pracy”, „zdobywać cnoty: wierności i sumienności, pracowitości i oszczędności, wyrzeczenia się siebie i wzajemnego poszanowania…”. Raczej niewiele wskazuje na to, że nam się udało.
Nasza pobożność Maryjna sprowadza się do tego, że wytrwale stajemy „pełni tych samych uczuć miłości, wierności i nadziei, jakie ożywiały ongiś Ojców naszych” z żądaniem: „wysłuchaj potężnych głosów, które zgodnym chórem rwą się ku Tobie!”
Jesteśmy jak dziecko, które przychodzi z prośbą o kieszonkowe, po raz kolejny obiecując, że posprząta swój pokój. „Pieniądze” na szczęście zawsze się znajdują. Tylko bałagan – na przekór obietnicom – pozostaje taki sam.