Minihomilie na każdy dzień.
Poniedziałek w Oktawie Wielkanocnej
Mt 28,8-15: Gdy anioł przemówił do niewiast, one pospiesznie oddaliły się od grobu z bojaźnią i wielką radością i biegły oznajmić to Jego uczniom.
A oto Jezus stanął przed nimi i rzekł: „Witajcie”. One zbliżyły się do Niego, objęły Go za nogi i oddały Mu pokłon. A Jezus rzekł do nich: „Nie bójcie się. Idźcie i oznajmijcie moim braciom: niech idą do Galilei, tam Mnie zobaczą”.
Gdy one były w drodze, niektórzy ze straży przyszli do miasta i powiadomili arcykapłanów o wszystkim, co zaszło. Ci zebrali się ze starszymi, a po naradzie dali żołnierzom sporo pieniędzy i rzekli: „Rozpowiadajcie tak: Jego uczniowie przyszli w nocy i wykradli Go, gdyśmy spali. A gdyby to doszło do uszu namiestnika, my z nim pomówimy i wybawimy was z kłopotu”.
Oni zaś wzięli pieniądze i uczynili, jak ich pouczono. I tak rozniosła się ta pogłoska między Żydami i trwa aż do dnia dzisiejszego.
Piekarz postanowił nie tylko piec chleb dla innych odbiorców, ale również otworzyć własny sklep. W jego witrynie umieścił duży napis: Dziś na sprzedaż świeże pieczywo. Zaczęli pojawiać się pierwsi klienci, najpierw krewni i znajomi. Gratulowali, życzyli wysokich obrotów i dobrze radzili. Pierwszy z nich powiedział:
– Po co napisałeś „dziś”? Przecież wiadomo, że nie wczoraj, ani nie jutro! Więc to określenie jest zupełnie zbędne.
Usunął więc piekarz słowo dziś i w napisie zostało tylko: Na sprzedaż świeże pieczywo.
– Po co piszesz „na sprzedaż”? – zapytał następny. – To oczywiste, że pieczywa się nie wypożycza, że się go nie rozdaje, ale kupuje!
Usunął więc piekarz z napisu słowa na sprzedaż i zostało tylko samo „świeże pieczywo”.
– Po co pisać „świeże”? – spytał następny klient oglądając witrynę piekarni. – Przecież nikt nie sprzedaje nieświeżego pieczywa. To całkiem jasne!
Usunął piekarz przymiotnik „świeże”, w napisie zostało sami „pieczywo”. Przyszedł jeszcze jeden klient z dobra radą:
– Po co ci napis „pieczywo”, skoro i tak wszyscy cię znają i wiedzą, że jesteś piekarzem. A czym piekarz ma handlować, jeśli nie pieczywem? Mięsem? Odzieżą? Albo może gwoźdźmi?
Usunął piekarz ostatnie słowo. Z witryny zniknął napis. A wraz z napisem zniknęli też i klienci, bo nikt nie wiedział już, że tutaj można kupić świeże pieczywo.
Faryzeusze mówili: rozpowiadajcie, że nie zmartwychwstał. A diabeł dziś nam podpowiada: po co w ogóle o tym mówić. Bądźcie cicho. Usuńcie Zmartwychwstanie z waszych rozmów, dysput i myśli. To milczenie jest, niestety, początkiem niewiedzy i niewiary w zmartwychwstanie.
Poczytaj ostatnie rozdziały Ewangelii – te, które mówią o zmartwychwstaniu. Poczytaj je głośno, by usłyszeli je inni – twoi bliscy i znajomi.
Wtorek w Oktawie Wielkanocnej
J 20,11-18: Maria Magdalena stała przed grobem płacząc. A kiedy tak płakała, nachyliła się do grobu i ujrzała dwóch aniołów w bieli siedzących, jednego przy głowie, a drugiego przy nogach, w miejscu, gdzie leżało ciało Jezusa. I rzekli do niej:„Niewiasto, czemu płaczesz?”
Odpowiedziała im: „Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono”.
Gdy to powiedziała, odwróciła się i ujrzała stojącego Jezusa, ale nie wiedziała, że to Jezus.
Rzekł do niej Jezus: „Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz?”
Ona zaś sądząc, że to jest ogrodnik, powiedziała do Niego: „Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go wezmę”.
Jezus rzekł do niej: „Mario!” A ona obróciwszy się powiedziała do Niego po hebrajsku: „Rabbuni”, to znaczy: Nauczycielu.
Rzekł do niej Jezus: „Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Natomiast udaj się do moich braci i powiedz im: «Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego»”.
Poszła Maria Magdalena oznajmiając uczniom: „Widziałam Pana i to mi powiedział”.
Salon samochodowy. Do środka wtargnął szaleniec z ciężkim łomem. Wywija nim jak cepem, młóci wypucowane szyby, połyskujące karoserie. Wokół sypią się odłamki szkła i plastiku. Huk, trzask, przerażenie, groza. Wokół salonu gromadzą się tłumy gapiów. Pojawiają się wozy reporterskie telewizji i radia. Wkrótce o wyczynach szaleńca wie całe miasto i okolica.
W końcu szaleńca udaje się ujarzmić. Obezwładnionego policja odprowadza do aresztu. Ludzie rozchodzą się, każdy w swoją stronę.
Po pewnym czasie w salonie samochodowym pojawia się ekipa mechaników. Wymieniają zniszczone części pojazdów: uszkodzone elementy karoserii, rozbite szyby. Tym razem nikt z przechodzących obok salonu nawet się nie zatrzyma, nie popatrzy, co dzieje się w środku, nie przyjedzie żaden wóz ekipy telewizyjnej ani radiowej. W dodatku dzieło zniszczenia trwało zaledwie kilka minut. Naprawianie szkód zajmuje miesiąc.
Tak wielkie było zainteresowanie procesem, męką i śmiercią Jezusa. Były tłumy gawiedzi, faryzeusze, kapłani, uczeni w Piśmie, wreszcie Rzymianie. A Zmartwychwstałego spotyka w ciszy ogrodu tylko ona jedna – Maria. Jeszcze jeden dowód na to, jak głośne, atrakcyjne, interesujące jest zło. Jak ciche jest dobro.
Powiedz dzisiaj o czymś dobrym. Nie bądź prorokiem złych wieści. Nawet, jeżeli zobaczyłeś, usłyszałeś lub przeżyłeś coś złego – zamilcz. Powiedz tylko o tym, co dobre. Powiedz.
Środa w Oktawie Wielkanocnej
Łk 24,13-35: W pierwszy dzień tygodnia dwaj uczniowie Jezusa byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej sześćdziesiąt stadiów od Jerozolimy. Rozmawiali oni ze sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i rozprawiali ze sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali.
On zaś ich zapytał: „Cóż to za rozmowy prowadzicie ze sobą w drodze?” Zatrzymali się smutni. A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: „Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało”.
Zapytał ich: „Cóż takiego?”
Odpowiedzieli Mu: „To, co się stało z Jezusem z Nazaretu, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A myśmy się spodziewali, że właśnie On miał wyzwolić Izraela. Teraz zaś po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak się to stało. Co więcej, niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: Były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, iż On żyje. Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko tak, jak kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli”.
Na to On rzekł do nich: „O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały?” I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego.
Tak przybliżyli się do wsi, do której zdążali, a On okazywał, jakoby miał iść dalej. Lecz przymusili Go, mówiąc: „Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił”. Wszedł więc, aby zostać z nimi. Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy otworzyły się im oczy i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu. I mówili nawzajem do siebie: „Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał?”
W tej samej godzinie wybrali się i wrócili do Jerozolimy. Tam zastali zebranych Jedenastu i innych z nimi, którzy im oznajmili: „Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi”. Oni również opowiadali, co ich spotkało w drodze i jak Go poznali przy łamaniu chleba.
Tułaczka w mroźny czas. Na koźle siedzi opatulony w kożuchową jupę woźnica. Za nim, w dwojakach wyściełanych zgrabionymi jesienią na wielką stertę liśćmi wymościła sobie miejsce kobieta, trzymająca na ręku zawiniątko z niemowlęciem. Mija godzina, dwie. Konie ciągną powoli, ale równo. Kobieta prosi woźnicę słabym głosem.
– Pomóżcie, kumie. Zamarznę zaraz, a dzieciątko wraz ze mną.
Chłop robi, co może, by ująć ziąbu: przygarnia więcej liści, potem dodaje jeszcze końską derkę. Kobiecie wciąż jest zimno. W końcu robi rzecz dziwną: odbiera jej zawiniątko z dzieckiem, które bezpiecznie sadowi w gęstwinie liści u swoich stóp. Kobietę zaś spycha z wozu i zacina konie lejcami. Kobieta próbuje biec. Zesztywniałe z zimna nogi niosą ją niepewnie. Wymachuje rękami i krzyczy, by się zatrzymał. Trwa to chwil kilka. Aż para zaczyna dobywać się z jej ust, lica kraśnieją a na czole perli się pot. Dopiero wówczas woźnica zatrzymuje zaprzęg. Zeskakuje z kozła, pomaga kobiecie wgramolić się do wozu. Oddaje jej dziecko. Rozgrzana biegiem kobieta tuli dziecko. Oboje są uratowani od zimna. Woźnica wiedział, co robi.
Zastanawiam się, dlaczego Jezus pogonił tych biednych uczniów aż do Emaus? Czy nie mógł ich zatrzymać, powiedzieć: „poczekajcie, zaraz wam wszystko wytłumaczę, coś się będziecie tłuc po drodze niepewni”? A może właśnie chciał ich rozgrzać? A może chciał, że się zmęczyli, żeby im aż w nogi poszło, żeby lepiej zrozumieli, żeby się przy tym trochę wysilili? Jezus wiedział, co robi.
Przejdź się. Na cześć uczniów idących do Emaus przejdź się – do kościoła, do najbliższej kapliczki, czy krzyża przydrożnego. Po drodze może odmów sobie taką nową tajemnicę różańca, której nie ma w żadnej książeczce: spotkanie z Jezusem w drodze do Emaus.
Czwartek w Oktawie Wielkanocnej
Łk 24,35-48: Uczniowie opowiadali, co ich spotkało w drodze, i jak poznali Jezusa przy łamaniu chleba.
A gdy rozmawiali o tym, On sam stanął pośród nich i rzekł do nich: „Pokój wam”.
Zatrwożonym i wylękłym zdawało się, że widzą ducha. Lecz On rzekł do nich: „Czemu jesteście zmieszani i dlaczego wątpliwości budzą się w waszych sercach? Popatrzcie na moje ręce i nogi: to Ja jestem. Dotknijcie się Mnie i przekonajcie: duch nie ma ciała ani kości, jak widzicie, że Ja mam”. Przy tych słowach pokazał im swoje ręce i nogi.
Lecz gdy oni z radości jeszcze nie wierzyli i pełni byli zdumienia, rzekł do nich: „Macie tu coś do jedzenia?” Oni podali Mu kawałek pieczonej ryby. Wziął i jadł wobec wszystkich.
Potem rzekł do nich: „To właśnie znaczyły słowa, które mówiłem do was, gdy byłem jeszcze z wami: Musi się wypełnić wszystko, co napisane jest o Mnie w Prawie Mojżesza, u Proroków i w Psalmach”. Wtedy oświecił ich umysły, aby rozumieli Pisma.
I rzekł do nich: „Tak jest napisane: Mesjasz będzie cierpiał i trzeciego dnia zmartwychwstanie; w imię Jego głoszone będzie nawrócenie i odpuszczenie grzechów wszystkim narodom, począwszy od Jerozolimy. Wy jesteście świadkami tego”.
Nikolo Paganini, genialny włoski skrzypek i kompozytor, zapisał w testamencie Genui –rodzinnemu miastu – swoje skrzypce. Po jednym wszak warunkiem: na instrumencie, który mu służył, nikt już grać się nie ośmieli. Zapis okazał się tyleż łaskawy, co niefortunny. Podobno w jakiś czas po śmierci mistrza instrument zaczął się rozsypywać. Rezonans dźwięku strun, owo nieustanne drżenie towarzyszące grze, ożywiało drewno, z którego wykonano instrument. Bezużyteczność spowodowała jego obumarcie i butwienie.
Jezus nie zostawia uczniów. Przychodzi do nich, by wciąż wprawiać ich w rezonans: objawia się, spożywa posiłek, wyjaśnia to, co o Nim napisano, mianuje ich świadkami. A świadek nie może być martwym kawałkiem człowieka. Musi żyć: dzielić się z innymi tym, czego doświadczył. Inaczej obumrze, zbutwieje.
Jezus mówi wątpiącym: popatrzcie na moje ręce i nogi. Zrób to. Przyjrzyj się jego ranom, choćby na wizerunku krzyża, który masz w zasięgu wzroku. Przyjrzyj się im i pomyśl: w nich jest twoje schronienie.
Piątek w Oktawie Wielkanocnej
J 21,1-14: Jezus znowu ukazał się nad Morzem Tyberiadzkim. A ukazał się w ten sposób:
Byli razem Szymon Piotr, Tomasz, zwany Didymos, Natanael z Kany Galilejskiej, synowie Zebedeusza oraz dwaj inni z Jego uczniów. Szymon Piotr powiedział do nich: „Idę łowić ryby”. Odpowiedzieli mu: „Idziemy i my z tobą”. Wyszli więc i wsiedli do łodzi, ale tej nocy nic nie złowili.
A gdy ranek zaświtał, Jezus stanął na brzegu. Jednakże uczniowie nie wiedzieli, że to był Jezus.
A Jezus rzekł do nich: „Dzieci, czy nie macie nic do jedzenia?”
Odpowiedzieli Mu: „Nie”.
On rzekł do nich: „Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie”. Zarzucili więc i z powodu mnóstwa ryb nie mogli jej wyciągnąć.
Powiedział więc do Piotra ów uczeń, którego Jezus miłował: „To jest Pan!” Szymon Piotr usłyszawszy, że to jest Pan, przywdział na siebie wierzchnią szatę, był bowiem prawie nagi, i rzucił się w morze. Reszta uczniów dobiła łodzią, ciągnąc za sobą sieć z rybami. Od brzegu bowiem nie było daleko, tylko około dwustu łokci.
A kiedy zeszli na ląd, ujrzeli żarzące się na ziemi węgle, a na nich ułożoną rybę oraz chleb. Rzekł do nich Jezus: „Przynieście jeszcze ryb, któreście teraz ułowili”. Poszedł Szymon Piotr i wyciągnął na brzeg sieć pełną wielkich ryb w liczbie stu pięćdziesięciu trzech. A pomimo tak wielkiej ilości sieć się nie rozerwała. Rzekł do nich Jezus: „Chodźcie, posilcie się!” Żaden z uczniów nie odważył się zadać Mu pytania: „Kto Ty jesteś?”, bo wiedzieli, że to jest Pan. A Jezus przyszedł, wziął chleb i podał im, podobnie i rybę.
To już trzeci raz, jak Jezus ukazał się uczniom od chwili, gdy zmartwychwstał.
Kończą się rekolekcje. Prowadzący je misjonarza nie ukrywa zawodu:
– Spodziewałem się, że moje nauki przyniosą zdecydowanie obfitsze owoce.
Ksiądz proboszcz zastanawia się przez chwilę.
– Owoce zawsze rodzą się obficie – odpowiada wreszcie. – Ale chcący się nimi cieszyć trzeba mocno potrząsnąć drzewem, by spadły w zanadrze…
To mój ulubiony fragment Ewangelii. Lubię o nim opowiadać. Najpierw sposób łowienia: rybacy w łodzi mieli okrągłą sieć o średnicy kilku metrów. Trzeba ją było rozbujać niczym lasso i zarzucić. Przywiązane do brzegów sieci ciężarki ciągnęły ją w dół. A sieć opadając więziła, a raczej przygważdżała ryby. Potem wprawnym szarpnięciem liny przywiązanej do sieci podwijało się ją, zamykało i wyciągało do łodzi wraz z rybami. Taką sieć zarzucano nie na pojedyncze ryby, ale na ławice. To dość dziwne, ale taką ławicę łatwiej było dostrzec z brzegu, niż z łodzi. To dlatego Jezus, stojąc na brzegu, trafnie wskazuje miejsce obfitego połowu.
I jeszcze ta niezwykła symbolika. Woda oznaczała otchłań, miejsce potępienia, odpowiednik „piekła”, siedlisko szatana. Ułowić coś czy kogoś, wyciągnąć go z wody, oznaczało wyrwanie duszy z mocy szatana. Tyle pokrótce.
I jeszcze coś. Kwestia metody. Nie po dobroci, ale siecią, na siłę, trochę nawet pod przymusem. Tak wyrywa się dusze z sieci szatana. Nie „cip, cip, cip”, „taś, taś, taś”, „kici, kici”, ale sieć, wyciągnąć. Nie czekać bezczynnie, aż owoce same spadną, ale wstrząsnąć drzewem, potarmosić gałęzi, żeby już, żeby więcej, żeby obficiej. Tak się zdobywa dusze dla Królestwa Niebieskiego.
Sobota w Oktawie Wielkanocnej
Mk 16,9-15: Po swym zmartwychwstaniu, wczesnym rankiem w pierwszy dzień tygodnia, Jezus ukazał się najpierw Marii Magdalenie, z której wyrzucił siedem złych duchów. Ona poszła i oznajmiła to tym, którzy byli z Nim, pogrążonym w smutku i płaczącym. Oni jednak słysząc, że żyje i że ona Go widziała, nie chcieli wierzyć.
Potem ukazał się w innej postaci dwom z nich na drodze, gdy szli na wieś. Oni powrócili i oznajmili pozostałym. Lecz im też nie uwierzyli.
W końcu ukazał się samym Jedenastu, gdy siedzieli za stołem, i wyrzucał im brak wiary i upór, że nie wierzyli tym, którzy widzieli Go zmartwychwstałego.
I rzekł do nich: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu”.
Bitewny ferwor. Prosty żołnierz, który znalazł się akurat blisko cesarza, ma na tyle przytomny umysł, że mocnym ciosem wytrąca oręż z ręki nieprzyjaciela, kolejnym ciosem powala go bez ducha na ziemię. Tym samym ratuje życie władcy. Ów, kiedy bitewny zamęt już ustaje, przyzywa do siebie wojaka i mówi:
– Ocaliłeś mi życie. Proś o co chcesz, a wynagrodzę cię sowicie.
Żołnierz stoi zmieszany, przestępuje z nogi na nogę, wreszcie nieśmiało prosi:
– Nasz pluton ma okropnie surowego sierżanta, który żyć nam nie daje. Może wasza wysokość byłby łaskaw go zamienić na innego, nieco łagodniejszego.
– Głupiś – wzdycha cesarz. – Przecież mogłeś poprosić, a ciebie samego zrobiłbym sierżantem.
Podobno w Afryce Zachodniej postępuje inwazja islamu, przy równoczesnym regresie chrześcijaństwa. Dlaczego? Bo każdy muzułmanin uważa się za misjonarza. A każdy chrześcijanin uważa, że misjonarzami są tylko ludzie do tego specjalnie oddelegowani. A tymczasem Jezus mówi do uczniów, ba – do każdego z nich: idźcie na cały świat i głoście Ewangelię Wszelkiemu stworzeniu.
Od czasu do czasu dasz jakąś ofiarę na misje, pomodlisz się za misjonarza, zrobisz bandaż dla trędowatego. I myślisz, że to wystarczy. Nie. Ty sam bądź misjonarzem. Porozmawiaj z kimś, choćby z dzieckiem, z żoną, z mężem – o o Jezusie.