Ja zacząłem od rozmowy rabina z uczniem (z czasów zaborów jeszcze):
– Dam ci rubla, jeśli mi powiesz gdzie jest Najwyższy – mówi rabin do małego Srulka.
– A ja dam rabbiemu dwa ruble, jeśli powiesz mi, gdzie Najwyższego nie ma.
A wszystko dlatego, że dziś czytaliśmy w kościele przypowieść o gościu, który założył winnice i puścił ją w dzierżawę. Ale najemcy potraktowali ją jako swoją przez zasiedzenie i odmówili zapłaty czynszu. Właściciel, który oznacza samego Pana Boga, nie pojawił się sam w winnicy, tylko wysyłał windykatorów, których dzierżawcy obili, zabili – wśród nich także syna właściciela – albo w najlepszym wypadku wyrzucili z winnicy.
Leszek na to odpowiedział, że Pan Bóg nie jest wszędzie. To znaczy jest tylko tam, gdzie człowiek chce żeby był. A jak nie chce, to Go nie ma.
– Jezus wołał na krzyżu: Boże mój, czemuś mnie opuścił? – zauważyłem przytomnie. I dodałem, że sprawa chyba nie jest całkiem beznadziejna, bo nawet jak Pana Boga nie ma w tej winnicy, to i tak wciąż spogląda w jej stronę i co rusz kogoś ze swoich do niej wysyła.
Leszek też zaczął bronić Pana Boga i mówi:
– Na końcu świata Pan Bóg zapyta najpierw „czy mnie kochałeś?”. Kto powie tak, idzie do nieba. A tych, co powiedzą „nie” Pan Bóg zapyta dalej: „a chcesz żebym cię pokochał?”. I ci, którzy powiedzą tak, poddani zostaną oczyszczeniu a potem też pójdą do nieba. Jedynie ci, którzy nie kochali Pana Boga i nie chcieli żeby On ich kochał, mają przechlapane.
Ja jeszcze dorzuciłem, że co dzierżawcy winnicy, to biedacy: pazerni i chciwi, skoro nie chcieli oddać właścicielowi tego, co mu się należy. A Seneka tak ładnie powiedział, że biednym nie jest ten, kto ma niewiele, ale ten kto wciąż chce mieć jeszcze więcej. I tak nam się mniej więcej dzisiejsze dialogowane kazanie skończyło.