Zawiść i zazdrość

Zawiść pojawia się wówczas, kiedy to coś masz, a ja nie i bardzo chcę, żebyś ty jednak tego nie miał.

Marcinek i Krzyś, to bracia w wieku przedszkolnym. Marcinek przychodzi do mamy bardzo zapłakany i mówi, że tatuś spadł z drabiny.
– Nie płacz, Marcinku, na pewno nic mu się nie stało.
– Ja nie płaczę dlatego, że mu się coś stało. Ja płaczę, bo Krzysiu widział, jak tatuś spada z drabiny, a ja nie…

Tak ja dzisiaj zacząłem. A mój kolega Leszek mi pozazdrości i też opowiedział anegdotę, jak to do jakiegoś chłopa przyszedł anioł i obiecał, że spełni dowolne życzenie.
– Jest tylko jedna ważna rzecz – mówi mu anioł – wszystko, o co poprosisz, otrzymasz, ale twój sąsiad dostanie to samo podwójnie.
Chłop poprosił o krowę i dostał krowę, a sąsiad dwie. Potem poprosił o worek pieniędzy i dostał, a sąsiad – dwa worki. Na koniec poprosił anioła:
– Wybij mi jedno oko…

Opowiadaliśmy te historie nie dla hecy. Chodziło o zazdrość i zawiść. Zazdrość pojawia się wówczas, kiedy ty coś masz, a ja nie i bardzo chcę to mieć. Albo to ukradnę, albo zarobię, albo zaoszczędzę, żyły sobie wypruję, ale też będę miał. Tak jak ty.

Zawiść pojawia się wówczas, kiedy to coś masz, a ja nie i bardzo chcę, żebyś ty jednak tego nie miał. Będę się modlił, żeby ci to zdechło, zepsuję ci to albo zniszczę – nieważne. Ja nie mam, więc ty też nie możesz mieć.

To wszystko przy okazji dzisiejszej Ewangelii, która opowiada o tym, jak Jezus zasiadł do stołu z celnikami i grzesznikami, a faryzeusze się na to oburzyli. To nie była zazdrość. Oni nie zaprosili Jezusa, nie spytali: co mamy zrobić, żebyś też do nas przyszedł? To była czysta zawiść, wypowiedziana z drwiną: patrzcie, on biesiaduje z grzesznikami. Fuj! Faryzeusze, to ludzie czyści, święci, nieprzeciętnie pobożni i religijni. Ciekawe, że właśnie w nich rodzi się zawiść. Nie w jakichś gburach, ateistach, liberałach czy lewakach. Jezus nie udaje łagodności, nie mówi „chłopaki, dajcie spokój”. Wali ich po łbie tym swoim przysłowiem „nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają”. Jezus nie jest dyplomem uznania, orderem czy główną nagrodą. Jest lekarzem. Wpisuje się to poniekąd w tradycję judaizmu, który utrzymuje, że największą nagrodą za wypełnianie przykazań jest to, że… można je wypełniać.

Zawiść jest nieuleczalna. Trzeba ją potraktować, jak totalnie zepsuty ząb, albo kończynę, którą toczy gangrena. Trzeba zaopatrzyć się w młotem i wybić sobie zawiść ze łba. Innej razy nie ma.

Ja jeszcze na koniec opowiedziałem o człowieku, który bez przerwy chodził z głową spuszczoną. A to z tego powodu, że gapił się wyłącznie na buty i wszystkim zazdrościł, że mają lepsze buty niż on. Pielęgnował ten stan z pietyzmem, aż pewnego razu spotkał człowieka, który nie miał… nóg. I mu przeszło. Taka terapia wstrząsowa.

Ja jeszcze do tego wszystkiego pokazałem na ekranie obraz Caravaggio „Powołanie Mateusza”. Jezus wszedł do izby celnej wraz z Piotrem, który Go nieco zasłania. Jezus dłonią wskazuje na Mateusza takim samym gestem, jak Bóg powołujący do życia Adama na fresku Michała Anioła w Kaplicy Sykstyńskiej. Nad dłonią Jezusa jest okno z alabastrowymi „szybami”, którego kwatery tworzą krzyż – zapowiedź losu przyszłego apostoła. On sam siedzi w środku grupy za stołem. Ma czapkę na głowie. Zdumiony wskazuje dłonią na siebie, jakby się chciał upewnić, że o niego chodzi. Po jego prawej dwaj poborcy podatkowi zajęci są liczeniem pieniędzy. Ci dwaj bliżej Jezusa, to albo płatnicy podatku, albo też celnicy. Bo celnik w tamtych czasach, to poborca wszelkich opłat i podatków.