Będzie też o sierotach i bękartach, a nawet szewcom się oberwie. Wszystko z powodu typografii i popcornu.
Wdowy u sieroty, to osoby, które pochowały męża i ojca. Bękartem nazywano zarówno dziecko z nieprawego związku, jak i średniowieczny miecz dłuższy od jednoręcznego a krótszy od dwuręcznego, czyli nie wiadomo jaki. Szewc – wiadomo – buty robi. A stara panna – no co mam powiedzieć – może to, że w portfelu miejsce na zdjęcie ukochanego wciąż puste, a w torebce już więcej lekarstw niż kosmetyków.
Powyższe terminy stosuje się w sztuce typografii czyli układania tekstu na stronie: linii, akapitów, wyrazów itepe. W tym przypadku wdową jest pojedynczy wyraz w ostatniej linijce akapitu – zawsze ładniej wygląda, kiedy na samym dole akapitu są chociaż ze dwa wyrazy. Bękart to ostatni wiersz akapitu, który nie zmieścił się na tej stronie czy w tej kolumnie i wisi sobie samotnie na następnej. Mamy wówczas u góry strony tylko jedną, najczęściej niepełną linijkę, a zaraz pod nią zaczyna się od wcięcia z lewej nowy akapit. Tak samo nie powinno się zaczynać nowego akapitu pojedynczą linijką z wcięciem, jeżeli jest to ostatnia linijka na tej stronie lub kolumnie. Taką pojedynczą linijkę z akapitem na dole nazywa się szewcem. A sierota, to pojedyncza literka „w”, „z”, „i” itp., pozostawiona na końcu linijki. Puryści walczą nawet z podwójnymi znakami, jak „do” czy „na”, pozostawionymi na końcu linijki. Szkoła liberalna mówi, że samogłoski („i”, „a”) można zostawić (bo są samodzielnymi sylabami), a spółgłoski („z”, „w”) absolutnie trzeba przenieść.
Źle jest zostawić na końcu linijki np. 2023, a skrót od roku – „r.” przenieść już do następnej linijki. Nie powinno się też rozłączać zbitek w rodzaju Los Angeles, Jan Kowalski, Boże Ciało – bo to źle, „sierocko” wygląda.
Stare panny zostawiłem sobie na koniec. Bo nie z typografią się kojarzą, a raczej z… kinem, a konkretnie z popcornem. Popcorn wymyślili Majowie i Aztekowie: wrzucali ziarna kukurydzy w ogień. Zawarta w nich woda „gotowała się” i rozrywała ziarenka, które z trzaskiem wypadały z ognia. Indianie je pałaszowali, bo fajnie uśmierzały głód. A czego nie zjedli, to nizali na sznurki i robili sobie popcornowe naszyjniki (pamiętam z głębokiego dzieciństwa takie różańce czy naszyjniki z czegoś w rodzaju biszkoptowych czy ptysiowych kuleczek – kto wie o co kaman nie napisze). Pod koniec XIX wieku wymyślono domową maszynkę do popcornu. Trzeba było tylko dokupić do niej kukurydziane ziarno. A to sprzedawano jedynie w hurtowych ilościach – w workach po dwadzieścia pięć funtów (czyli około 12 kilogramów, bo w Ameryce nic nie może być w normalnych kilach, metrach i litrach, tak jak u nas). Przerobienie 12 kilo kukurydzy na popcorn wymagało czasu. Zdarzało się, że kukurydza przechowywana w worku po jakimś czasie traciła odpowiednią wilgotność a tym samym chęć do spopcornienia. I właśnie takie ziarenka, które mimo umieszczenia w maszynce do popcornu nie pękły i nie nadawały się do spożycia, nazywano „old maids” czyli, hm, stare panny (przepraszam, przepraszam, przepraszam, ale nie mogłem się powstrzymać, żeby tego nie napisać). Więc kiedy pójdziecie do kina i umościcie się w welurowym fotelu z kartonem popcornu na kolanach, uważajcie na stare panny…