Pjestań, Tadeusz…

Tak się zawsze bronił Rysiu, kiedy Tadek pytał go przewrotnie, jak się mają barany.

– Pjestań z tymi baranami.

Rysiek miał zespół Downa. Mieszkał z mamą w kamienicy, w samym centrum Krakowa. Kiedyś podczas letniego obozu Muminków w Rabce za blisko podszedł pasących się na łączce owiec, obeczały go, jeden baran nawet przymierzał się bęcnąć Ryśka w zadek, choć do niczego nie doszło. I potem Tadek wypominał Ryśkowi te barany: co u nich słychać i co u nich słychać. A Rysiek się bronił:

– Pjestać z tymi baranami, pjestań Tadeusz.

Właśnie przeczytałem, ze umarł. Tak oficjalnie: ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Tadek. Poznaliśmy się czterdzieści lat temu na obozie Muminków. Potem poszliśmy z nimi na pielgrzymkę do Częstochowy. Wymarsz spod Wawelu był wcześnie rano. Więc przyjechaliśmy poprzedniego wieczora i zanocowali u Mamusi Tadka na Bitwy pod Lenino – to było zaraz za obrzeżem Plant, przy hotelu Orbis, nieopodal wejścia na ulicę Kopernika. Mama ułożyła nas pokotem na dywanie w śpiworach. Taka studencka przygoda. Na tej pielgrzymce pchaliśmy wózki z Muminkami. Mnie Tadek ubrał w pomarańczową kamizelkę, dał chorągiewkę i kazał kierować ruchem. Gdy miałem dość, zamieniałem się z kimś z koleżeństwa. Lepiej było pchać wózek. Gdy dochodziliśmy do Częstochowy podjechała milicyjna suka i Tadka wzięli na rozmowę. Pogrozili mu, że nie życzą sobie jakichś transparentów „Solidarności” albo innych głupich rzeczy. A Tadek te transparenty poupychał Muminkom pod tyłki na wózkach. I ledwośmy weszli na częstochowskie aleje za oparcia dwóch skrajnych wózków zatknęło się takie kije jak od miotły, a transparent z „Solidarnością” między nimi. I tak żeśmy weszli (Bosz, jak to brzmi pięknie po krakosku…). I milicja nic nie zrobiła. Przecież nie będą lać tych na wózkach.

– Pjestań, Tadeusz!

Przedrzeźniałem Ryśka kiedy któregoś roku Tadeusz wykombinował samochód dla Muminków. Zostałem kierowcą. Ta, samochód. To był ruski gazik, któremu ktoś zmienił bebechy na jakiegoś bułgarskiego diesla. Skrzynia biegów została stara (niesynchronizowana, jeździł ktoś z was, mamlasy, kiedyś czymś taki?), nie było mięty między nią a tym dieslem, więc co chwilę zakleszczała się na najwyższym biegu – trójce. Mechanik jeden pokazał mi jak się ją odblokowuje. Trzeba było położyć się pod autem, odkręcić siedem śrub i wsunąć takie zapadki. Potem zakręcić śruby i po robocie. Godzina w plecy. Jeździliśmy czasami tu i ówdzie: to na wycieczkę, to na zakupy. Wszyscy mieli ubaw. Tylko ja, biedny sierota, leżałem pod tym autem i leżałem. A com spod niego wyszedł umorusany i Tadek się śmiał, to mu przywalałem Ryśkowym:

– Pjestań, Tadeusz.

Po tym jak go pobili i poprzypalali papierosami, kardynał Macharski skrył Tadka u Córek Bożej Miłości na Woli Justowskiej. Przyjaciele podarowali mu ogromnego wilczura. Całego czarnego. Pilnował. Jeździłem tam na tę Wolę Justowską. Rozmawiałem z Tadkiem. Czochrałem psa.

Potem były Radwanowice. Kiedy pierwszy raz tutaj przyjechałem, zobaczyłem ruiny nadgryzionych zębem czasu zabudować, a on z taki zapałem opowiadał, że tu kiedyś będzie tak jak w L’Arche, że wioska, warsztaty, świetlica, małe domki – a to był koniec lat 80. – po cichu myślałem:

– Pjestań, Tadeusz…

Przyjechał kardynał Macharski. Byłem już diakonem. Na prośbę Tadka udało mi się wyrwać z seminarium. Chyba nawet nie mówiłem po co. Oni tam nie bardzo Tadka lubili. Inaczej, niż kardynał. I w radwanowickich, dźwigających się ruinach była w tej kaplicy uroczysta msza i poświęcenie, były nasze Muminki. Tak to się zaczęło. W różnych miejscach odprawiałem msze. Niczego tak nie wspominam, z takim ciepłem i rozrzewnieniem, jak tej radwanowickiej w budzących się do życia ruinach.

Tadek był na moich prymicjach. Potem pojawiły się nowe obowiązki i wyzwania. Nasze drogi się rozeszły. Widywaliśmy się rzadko, okazjonalnie, widzieliśmy się w mediach społecznościowych. Obejrzałem wszystkie wywiady Tadka. Martwiłem się jego chorobą. Właśnie przeczytałem, że umarł. Smutno mi się zrobiło. Trochę jak dziecku, któremu ktoś wyrwał z łapczyny niedojedzoną kromkę chleba. To był ulubiony lajtmotiw Tadka: święty Brat Albert i to jego obsesyjne wręcz „trzeba być dobrym jak chleb”. Tadek był dobry jak chleb.

Pewnie mu w niebie znów dadzą jakąś ruinę żeby zrobił nowe Radwanowice. Brat Albert będzie stał nad nim ćmiąc ukradkiem papierosa. Kardynał Macharski pomacha kropidłem. Tadek znajdzie Ryśka i – jak znam życie – znów go będzie męczy o te barany. Przecież „jako w niebie, tak i na ziemi”. I wicewersa. A Rysiek się uśmiechnie, poprawi wiecznie opadające okulary, zamruga mocno oczami, bo taki ma tik i uśmiechnie się jak zawsze:

– Pjestań, Tadeusz.