Szarańcza

Jak można zjeść coś takiego? A Jan Chrzciciel jadł. Zresztą nie tylko on.

Przebywający w Palestynie z chęcią pałaszowali szarańcze jako łatwo dostępne i pożywne źródło białka, zarówno na świeżo jak i po wysuszeniu. Zresztą i dziś w różnych częściach świata rożnego rodzaju szarańcze i koniki polne wcina się, aż mi miło. W Meksyku sprzedają je na ulicy niczym krakowskie obwarzanki. Tyle, że nie na sztuki, ale na wagę albo na objętość.

Na ulicznym straganie w Meksyku.

Ale zaraz, zaraz: czy Izraelitów nie ograniczały przepisy dotyczące tego, co wolno spożywać, a czego nie wolno? Tak. To prawo koszerności (Kaszrut), które nie tylko zabrania jedzenia wieprzowiny, ale także sporej części innych pokarmów pochodzenia zwierzęcego z owadami na czele. Z tym, że w tej ostatniej grupie jest wyjątek. Księga Kapłańska pomieszcza bowiem taki oto paragraf: „Ale będziecie jeść spośród czworonożnych latających owadów tylko te, których tylne kończyny wystają ponad nogami przednimi, aby mogły skakać na nich po ziemi. Następujące spośród nich możecie jeść: wszelkie gatunki szarańczy…” (Kpł 11,21-22). I wszystko jasne.

Szarańcza prosto z wiadra.

Ewangelia Mateusza dodaje, że Janek Zanurzający (tak można przetłumaczyć greckie słowo „Baptistes”, jakim określa się jego zajęcie) żywił się również miodem leśnym (Mt 3,4). Niewykluczone, że sobie ususzoną szarańczę maczał w tym miodku. Tutaj po raz kolejny przyznam się, że tłumacze Biblii i tym razem sprawiają, że się uśmiecham. Bowiem w oryginale mowa jest o miodzie „dzikim”. W czasach Jezusa już dawno hodowano pszczoły. Ale miód pozyskiwano także z dzikich barci. Z tym, że te można było znaleźć niemal wyłącznie w szczelinach skalnych. Musiało ich być sporo, skoro Biblia nieraz mówi o ziemi miodem płynącej. Tak to mogło wyglądać dosłownie. U nas dzikie siedliska dzikich pszczół, to raczej leśne barcie, więc może stąd to tłumaczenie. Ale w rewirze Jana Chrzciciela z lasem było raczej dość krucho.

W Meksyku szarańcza lepiej wchodzi niż czipsy.

Na koniec trzeba jeszcze wspomnieć, że szarańcza – od czasu plag egipskich (Wj 10) – raczej złowrogo się kojarzy, na czym poużywa sobie jeszcze prorok Joel oraz Jan Ewangelista w swojej Apokalipsie (Ap 9). Pojedynczo żyjące osobniki – a to zależy od gatunku szarańczy – są spoko. Natomiast te z inklinacjami stadnymi faktycznie dają popalić. Takie stado młodych szarańczy, kiedy tylko nażrą się zieleniny, dojrzewa płciowo. Zaczyna się istna orgia. Każda samica składa w ziemi około sto jajeczek. Żeby tylko raz… Bez wnikania w szczegóły można jednak obliczyć, że co trzy tygodnie liczebność stada wzrasta pięciokrotnie. I ze stada robi się chmura. Taka chmura szarańczy pustynnej lub wędrownej o długości kilku kilometrów może rozciągać się nawet proszę sobie usiąść – na 50 kilometrów i liczyć – proszę jeszcze nie wstawać – 50 miliardów osobników. Chmura szarańczy może lecieć nawet 17 godzin bez przerw na jedzenie, picie czy odpoczynek z prędkością dochodzącą do 100 kilometrów na godzinę, gdy wiatr szarańczom wieje w plecy czy w to coś, co one tam gdzieś z tyłu mają. W zasadzie szarańcza je tyle, ile sama waży, to jest dwa gramy jakiegoś trawska czy zboża dziennie. W sumie nie jest to wiele. Ale kiedy pomnoży się te dwa gramy przez populację chmury, okaże się, ze stadko może spokoknie pochłonąć 100 tysięcy ton zieleniny. Jeżeli to draństwo opadnie na nawet dość bujnie porośniętą oazę, wystarczy dziesięć minut, żeby nie pozostało w niej nawet najmniejsze ździebełko czy listek. Tak, że Jan Chrzciciel Zanurzający pięknie zapisuje się na kartach historii nie tylko jako prorok i poprzednik Pana, ale również jako bohater dzielnie tudzież ekologicznie, gdyż bez pestycydów, zwalczający szkodniki upraw. Może nie na wielką skalę. Ale zawsze to coś.