Sykomora

W każdym kościele rośnie sykomora.

Jej symboliczną pamiątką jest konfesjonał: od strony tego, kto przychodzi do spowiedzi zawsze jest schodek, czasami dwa a nawet trzy. Człowiek, klękając, symbolicznie „wspina się” na te schodki, jak Zacheusz po pniu sykomory.

W konfesjonale z człowiekiem dzieje się to samo, co stało się z Zacheuszem w Jerycho. Jezus nie mówi mu: ty łotrze, dziadu jeden, grzeszniku – tylko: dziś chcę się zatrzymać w twoim domu! Więc nie ma czego się bać ani wstydzić. Ale też nie można stać i gapić się, jak wół na malowane wrota. Trzeba coś powiedzieć. Wiadomo co: jeśli kogoś skrzywdziłem wynagrodzę!

Przepraszam, że tłumaczę to tak prost, płytko może nawet. Ale w tak prosty sposób Ewangelia dzieje się w naszym życiu. A wszystko, co ponadto, jest naszym lękiem albo nadinterpretacją.

Ewangelia o sykomorze (Łk 19, 1-10):
Jezus wszedł do Jerycha i przechodził przez miasto. A był tam pewien człowiek, imieniem Zacheusz, zwierzchnik celników i bardzo bogaty. Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to jest, ale nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wspiął się na sykomorę, aby móc Go ujrzeć, tamtędy bowiem miał przechodzić. Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: „Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu”. Zeszedł więc z pośpiechem i przyjął Go rozradowany. A wszyscy widząc to szemrali: „Do grzesznika poszedł w gościnę”. Lecz Zacheusz stanął i rzekł do Pana: „Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie”. Na to Jezus rzekł do niego: „Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło”.