Elżunia zasnęła w Panu

Rzecz o tym, czego mi będzie najbardziej brakować oraz o pasji z dzieciństwa, dzięki której poznałem królową.

Dosłownie – zasnęła w Panu – gdyż monarchinią pobożną była. Choć zajmowała się głównie przestrzeganiem dworskiej etykiety oraz przywieszaniem orderów, zapisała się w pamięci swoich ziomków – bo raczej trudno nazwać ich poddanymi – tudzież w świadomości zachodniego świata jako osoba wszystkim życzliwa, nienagannie odziana i niezmiennie uśmiechnięta – nawet wówczas, gdy królewski puder z trudem maskował rumieniec wstydu z powodu wybryków jej potomstwa, a nawet współmałżonka. Wystarczy wspomnieć choćby tylko jedyną w historii wizytę pary królewskiej w Polsce w marcu 1996 roku, gdy książę Karol, podczas zwiedzania krakowskiego Kazimierza, z takim zapałem zaangażował się w degustację koszernej śliwowicy, iż niebawem niepostrzeżenie oddalił się od królewskiego orszaku – tak, iż z trudem udało się go znaleźć w jakiejś zapomnianej uliczce.

Wśród licznych przymiotów zmarłej królowej zapomina się chyba o jej majestatycznym poczuciu humoru, którego Jej Wysokości natura nie poskąpiła. Zdarzały się Elżuni zgrabne riposty. Podczas jednego ze spotkań z tłumnie zgromadzonymi poddanymi ktoś zwrócił jej uwagę, jak wielu ludzi przyciąga do siebie. – Gdy na szafot prowadzono Marię Stuart tłumy były zapewne jeszcze gęstsze – odpowiedziała.

Innym razem nie najlepiej wypadł nowo przyjęty mistrz ceremonii, który podczas oficjalnej kolacji nie dopilnował sprawy solidnie i niektóre potrawy, zamiast gorące, pojawiły się jako ledwo letnie. – Proszę się nie przejmować – uspokoiła go monarchini. – Ludzie przychodzą tu z tego powodu, żeby móc skorzystać z królewskiej zastawy, a nie dla temperatury dań.

Sama także lubiła opowiadać anegdoty. Jej ulubioną była ta o Churchillu, który podczas odwiedzin prezydenta Pakistanu zapytał, czego się napije: whisky, dżinu, koniaku? Prezydent odmówił, przypominając, że nie pije alkoholu, jak przystało na pobożnego muzułmanina. – Przepraszam – zmitygował się Churchill – Jezu, jak mogłem zapomnieć? Aaa, przepraszam jeszcze raz! Nie „Jezu”. Allahu!

Nie wiem, czy będzie brakowało królowej. Myślę, że będzie brakowało damy. Na pewno będzie brakowało uśmiechu.
R.I.P. Your Majesty.

A przy tej smutnej okazji zacząłem kartkować klasery ze zgromadzonymi w dzieciństwie, pół wieku temu, a więc w czasach głębokiej komuny, znaczkami (wówczas jeszcze słyszało się określenie „markami”) pocztowymi. Uzbierało mi się trochę takich z Jej Królewską Wysokością. A nawet jeden okolicznościowy na okazję srebrnego jubileuszu małżeństwa oraz jeden z następcą tronu – Karolem – z 1969 roku. Na znaczkach uczyłem się geografii, historii, przyrody, sztuki… tak w ogóle świata. Elżunię też poznałem dzięki nim. Później, na przełomie lat 70. i 80. ucząc się języka angielskiego czytałem w różnych „mozaikach” jak to Anglicy zastanawiają się, czy jest sens utrzymywać z pieniędzy podatników królową, jej dwór i rodzinę. Pamiętam nawet konkluzję: że to w sumie niczemu nie służy, ale czego nie robi się dla podtrzymania tradycji? Proszę sobie pooglądać tę garść portretów z ząbkami.