To będzie historia o tym, jak pewien Żyd ujął się za Bratem Albertem, dzięki czemu wyraźnie spadła liczba wykroczeń i przestępstw.
Beznogi weteran Powstania Styczniowego, malarz, który poprzestał na sześćdziesięciu kilku płótnach, być może więcej niż platoniczny adorator Heleny Modrzejewskiej, niedoszły jezuita, tercjarz franciszkański w drucianych okularach, z laską i papierosem w ręku, ojciec bezdomnych, alkoholików, złodziejaszków i wszelkiej innej proweniencji chuliganów: święty Brat Albert.
Był zagorzałym przeciwnikiem jałmużny. Uważał, że bogacze, dając parę groszy żebrakom, robią to na pokaz i dla zaspokojenia własnej próżności. A biednymi trzeba się zająć systematycznie. Być z nimi i dla nich. Najpierw przyjmował tę całą hołotę w swojej pracowni. potem postanowił zamieszkać wraz z nią w mieszczącej się na żydowskim Kazimierzu ogrzewalni miejskiej. To była zagrzybiona, zapleśniała rudera, w której bezdomni mogli znaleźć dziurawy dach nad głową. Nikt się tam nimi nie zajmował. Nikt nie dbał. To było jedynie nominalne zaspokojenie próżności rajców, że coś tam dla biedoty się robi. Faktycznie nie robiło się nic.
Chmielowski wystąpił do Rady Miasta Krakowa z podaniem, by pozwolono mu zająć się tą ludzką tragedią, która – zataczając się w pijackim otumanieniu – schodziła się tam na noc pełną głodu i smrodu. Miasto przyjęło petycję. Przygotowano umowę. Miasto zobowiązywało się – krótko, w jednym punkcie – do udostępnienia Adamowi Chmielowskiemu – bratu Albertowi – ogrzewalni na Kazimierzu do prowadzenia działalności dobroczynnej.
Miasto zobowiązywało Adama Chmielowskiego do – i tutaj następuje dłuuuga lista wytycznych:
- przebywania w ogrzewalni 24/7 (Chmielowskiego lub kogoś z jego braci),
- urządzenia kuchni i wyposażenia jej w konieczne naczynia,
- pozyskiwania we własnym zakresie produktów żywnościowych, opału do grzania i nafty do świecenia,
- do zakupienia i utrzymania konia pociągowego i wozu (w celu umożliwienia transportu żywności, ubrań, węgla i nafty),
- przygotowania dla bezdomnych przynajmniej jednego ciepłego posiłku dziennie,
- poszukiwania możliwości zatrudnienia dla bezdomnych,
- zapewnienia bezdomnym ubrania odpowiedniego do pory roku,
- w razie pozyskania większej ilości ubrania, niż potrzeba, do przekazania nadwyżek tejże odzieży miastu,
- przeprowadzenia niezbędnych remontów,
- wyposażenia ogrzewalni w pozyskane meble i sprzęty oraz przekazanie ich na rzecz miasta w przypadku wygaśnięcia umowy,
- składania corocznie szczegółowego sprawozdania z prowadzonej działalności,
- zrzeczenia się jakiegokolwiek wynagrodzenia lub subwencji ze strony miasta
- i tak dalej.
A, zapomniałem dodać, że ze swojej strony Rada Miasta zobowiązała się jeszcze zwrócić do Pana Prezydenta, by zezwolił Chmielowskiemu i jego braciom na kwestowanie w granicach miasta.
Mam wrażenie, że wobec takiego stanu rzeczy, jak wyżej, każdemu przyzwoitemu człowiekowi powinien otworzyć się nóż w kieszeni. Wśród rajców tylko jeden był przyzwoity: starozakonny rajca Juda Birnbaum. Zrugał kolegów swych, nadał im zdaje się, po krakowsku, od c…lów. Chyba do niektórych nawet coś z jego perory dotarło, bo wysupłali jednak parę groszy dla Chmielowskiego na początek oraz wspaniałomyślnie kupili mu używanego konia i wóz oraz naczynia do kuchni, nie wiadomo, czy także używane. Reszta umowy pozostała bez zmian. Podpisano ją 1 listopada 1888 roku.
Ogrzewalnia brata Alberta w porze zimowej udzielała pomocy około dwustu bezdomnym każdego dnia. Latem – było ich nieco mniej. Rocznie wydawano około 50 tysięcy posiłków: śniadań, obiadów i kolacji. O efektach działania ogrzewalni najlepiej świadczą statystki. W latach poprzedzających przejęcie jej przez Chmielowskiego i jego braci policja miasta Krakowa notowała około 4000 wykroczeń z tytułu pijaństwa i włóczęgostwa rocznie tudzież blisko 6000 przestępstw. W pierwszym roku działalności liczba wykroczeń spadła o 1000, a przestępstw o niemal 900.
[Obraz – na podstawie pracy przyjaciela Brata Alberta – Leona Wyczółkowskiego – namalowała dla mnie onegdaj Teresa Jankowska – Terenia, dziękuję 😊]