Rosja sowiecka zapłaciła jego ciałem za powojenną pomoc.
Chodzi oczywiście o Andrzeja Bobolę. Chłopak pochodził z pieczętujących się Leliwą – znakiem bardzo popularnym w Małopolsce, ukazującym leżący półksiężyc, nad paznokciem którego unosi się sześcioramienna gwiazda. Trochę to przypomina zmagania izraelsko-arabskie, ale pochodzenie herbu do dziś nie jest jasne, nie wiadomo nawet – polskie czy niemieckie. posługiwali się nim nie tylko szlachetnie urodzeni, ale także miasta.
Korona na wieży
Bobola urodził się w Strachocinie koło Sanoka. Podrósłszy poszedł w jezuity. Wyświęciwszy się na kapłana oddawał się w szczególny sposób dwóm pasjom. Pierwszą było oddanie Rzeczpospolitej pod opiekę Najświętszej Panienki. Inspirował się jezuickim konfratrem z Neapolu, niejakim Julkiem Mancinellim. Julek miał objawienie, w którym Marka Boska kazała mu się nazywać Królową Polski. W celu propagowania owej idei, licząc już coś koło siedemdziesiątki, osobiści przytargał z buta z Neapolu do Krakowa. A pamiątką jego pobytu jest złota korona, zamontowana na jednej z wież Kościoła Mariackiego.
Tekst ślubowania
Boboli to objawienie i jego idea strasznie się podobały. Zaczął więc lobbować na rzecz wprowadzenia w życie życzenia Madonny, przekazanego Mancinellemu. Znalazł nawet sponsora na medialną propagandę całego zagadnienia, w osobie wielkiego kanclerza litewskiego Albrechta Radziwiłła. A królowi Janowi Kazimierzowi napisał tekst ślubów lwowskich. Tak, TYCH ślubów, złożonych przez króla podczas Potopu, 1 kwietnia 1656 roku, w lwowskiej katedrze Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Bobola wzorował się nieco na podobnym zawierzeniu Matki Bożej Francji, jakiego dokonał po pokonaniu wszystkich wrogów jej pierwszy premier, kardynał Ryszelie. Król ledwo te śluby, ułożone przez Bobolę wydukał. A wypełnić już nawet nie próbował – choćby w kwestii szacunku dla pospólstwa i uwolnienia chłopstwa z ciężaru pańszczyzny. Ale rodzima historia uczy, że jesteśmy mistrzami w ponawianiu wszelkich ślubowań, przy jednoczesnym braku jakiegokolwiek zainteresowania ich wypełnianiem.
Zamiast paszportu
Drugą pasją Boboli było szerzenie polskości na Polesiu, czyli pograniczu Rzeczpospolitej z Rosją, na obecnym styku Polski, Białorusi i Ukrainy. Bobola nie rozdawał polskich paszportów, nie przyznawał polskiego obywatelstwa, ale gorąco i z całych się nakłaniał do przechodzenia z prawosławia na katolicyzm. Już wówczas utarło się przekonanie, że Polak – katolik, a Rusin – prawosławny. Prozelityzm Boboli trochę denerwował Rosjan. Więc kiedy wybuchło powstanie Chmielnickiego, opłacani – a jakże – przez Moskwę kozacy zamordowali Bobolę i jeszcze kilkunastu innych jezuitów, szerzących polskość i katolicyzm, w sumie jednak dość daleko od Warszawy i Krakowa. Zamordowali, to skromnie powiedziane. Bo wcześniej były tortury: smaganie pejczami, przybicie gwoźdźmi do blatu stołu, wybicie zębów, wykłucie oka, przypalanie boków, wbijanie drzazg pod paznokcie, kłucie nożami, przebijanie boków szydłem, wyrwanie języka – ale nie przez usta, tylko przez rozcięcie w szyi, wycięcie na plecach płatu skóry w kształcie ornatu, wreszcie – po dwóch godzinach – litościwe dobicie cięciem szabli.
Histeria cara
Ciało Boboli poczciwi ludzie złożyli w trumnie i pochowali. Po pewnym czasie Bobola zaczął się śnić swoim kolegom jezuitom, domagając się, by odnaleziono jego zwłoki. Gdy w końcu to zrobiono, okazało się, że nie nadgryzł ich ząb czasu. Wieść o cudownym zachowaniu się ciała męczennika obiegła okolicę i wkrótce u jego trumny, umieszczonej w kościele w Połocku, zaczęli się modlić nie tylko katolicy, ale także prawosławni. Jezuici rozpoczęli starania o kanonizację. Ale potem się porobiło: zakon poddano kasacie, przyszedł czas rozbiorów. Dopiero w latach 20. XIX wieku proces wszczęto na nowo. Papież przywrócił do bytu jezuitów, a ci zaraz stawili się w Watykanie z prośbą o beatyfikację Boboli, obiecaną pół wieku wcześniej. Dokonał jej w 1853 roku Pius IX, tym samym wywołując histeryczną reakcję cara Mikołaja I.
Gmach Higieniczny
Parę lat później wybuchła I wojna światowa i rewolucja październikowa. W 1922 roku sowieci dorwali się do relikwii Boboli. Nie, to niemożliwe, żeby ciało przetrwało w stanie nienaruszonym przez 250 lat. Zaczęli więc tłuc trumną o posadzkę pińskiego kościoła, ale zwłoki w żaden sposób nie chciały się rozpaść. Bobolę przewieziono więc do moskiewskiego Gmachu Higienicznego Wystawy Ludowego Komisariatu Zdrowia, gdzie ciało męczennika dokładnie przebadano, a następnie umieszczono na wystawie, jako przykład świetnie zachowanej mumii.
Badania nad zachowanym w stanie nienaruszonym ciałem Boboli wykorzystani następnie w procesie balsamowania zwłok Włodzimierza Ilicza Lenina, który umarł w 1924 roku. Ale radzieccy uczeni albo coś przeoczyli, albo porobili słabe notatki, bo im się ten Lenin nijak zabalsamować nie chciał i psuł się od razu, niczym nasz polonez caro.
Z Odessy do Brindisi
Kiedy w Watykanie nie było jeszcze wielkiego jałmużnika, kardynała Krajewskiego, ubogich i potrzebujących wspomagała Papieska Komisja Ratownicza. To ona właśnie przekazała sporą pomoc na rzecz Rosji, wygłodzonej i rozchorowanej po I wojnie światowej i robotniczej rewolucji. Watykan nie chciał niczego w zamian, poza relikwiami błogosławionego Andrzeja Boboli. Do Moskwy pojechali amerykańscy jezuici – Walsh i Gallagher z Papieskiej Komisji Ratowniczej. W towarzystwie czterech przedstawicieli władz sowieckich na zapleczu Gmachu Higienicznego odnaleźli relikwie męczennika, które już przestały interesować kogokolwiek. Złożyli je w specjalnym relikwiarzu, który po cichu przewieziono do Odessy i zaokrętowano na „Czeczerinie”. Statek popłynął do Konstantynopola, gdzie Bobola „przesiadł się” (chyba „przełożył”) na włoski statek „Carnero”, który następnie zacumował w Brindisi. Do Rzymu relikwie trafiły we Wszystkich Świętych 1923 roku.
Pierwszy po Janie Kantym
Dawno nie kanonizowano żadnego świętego z Polski. Dokładnie od połowy XVII wieku, kiedy Watykan dodał literki „św.” przed nazwiskiem Jana Kantego. Czas był napięty. Pewien austriacki fryzjer doszedł do władzy w Niemczech, wygrażając bliższym i dalszym sąsiadom. A więc jako znak wsparcia i jedności odczytano wyniesienie na ołtarze w charakterze świętego Andrzeja Boboli, czego dokonał papież Pius XI w Wielkanoc – 17 kwietnia 1938 roku. Jednocześnie podjęto decyzję, że relikwie pojadą do Warszawy.
Stoi na stacji wagon-kaplica
Relikwie pojechały koleją, w specjalnym wagonie-kaplic. Dość okrężną drogą. Z rzymskiego dworca Termini pociąg pojechał do Lublany, następnie do Budapesztu, Bratysławy i Ostrawy. Do Polski wjechał przez Zebrzydowice. Potem jeszcze kawałek i zatrzymał się na stacji w Dziedzicach. Tu relikwiarz wyjęto z wagonu i przeniesiono na rynek w Czechowicach, co później odczytano jako asumpt do zjednoczenia miejscowości w obecne Czechowice-Dziedzice, którym od 1999 roku Bobola patronuje i zdobi Herb. Podobnie potraktowano męczennika także na kolejnej większej stacji – w Oświęcimiu. Ale tu nie było czego jednoczyć, chyba jedynie tych, którzy przedkładali chodzenie do kościoła salezjanów nad nabożeństwa w kościele parafialnym, bowiem relikwie męczennika przyjęto hucznie i dostojnie w obu świątyniach. Następnie przez Chrzanów i Trzebinię pociąg bobolański pojechał do Krakowa, potem wrócił przez Trzebinię, gdzie skręcił w stronę Katowic, skąd przez Poznań dotarł wreszcie do Warszawy, gdzie Andrzej Bobola znalazł już swój kąt na stałe.
[zdjęcia z domen publicznych]