…czyli rzecz o Egipcie, Chorwacji i łamaniu palców nieboszczykom.
A wszystko przez niejakiego Symeona. Wymienia go Ewangelia odczytywana 2 lutego (Łk 2,22-40). Kiedy 40 dni po narodzeniu Jezusa Maryja przyszła do świątyni jerozolimskiej, by poddać się rytualnemu oczyszczeniu, ów starzec – pod natchnieniem Ducha – wyszedł naprzeciw. Wziął Dziecię na ręce i wyśpiewał cudny hymn o Światłości. Dlatego w tradycji chrześcijaństwa wschodniego nazywają Symeona „Bogobiorcą” (tak ja nasz „przedsiębiorca”, „kredytobiorca”, „odbiorca” itp.). Kim był?
Legenda mówi, iż należał do grona 72 uczonych mężów (po 6 z każdego pokolenia), których faraon Ptolemeusz II Filadelf sprowadził do Aleksandrii, żeby przetłumaczyli Torę na język grecki. Każdemu dał osobną izbę i 70 dni na to, żeby zrobili swoje. Chłopaki, zamiast podzielić robotę między siebie, to wzięli się do tłumaczenia – każdy całości Tory. Kiedy ppo 70 dniach zaczęli to porównywać, okazało się, że każdy z nich przetłumaczył Torę na grecką „koine” słowo w słowo dokładnie tak samo.
W zasadzie wszystkim poszło gładko, z wyjątkiem Symeona właśnie. On to, tłumacząc proroka Izajasza, w 7. rozdziale wierszu 14. znalazł proroctwo, które mówi, że „alma” pocznie i porodzi syna. On to hebrajskie „alma” przetłumaczył jako „partenos”. Później św. Hieronim napisze „virgo”. Oba te słowa znaczą „dziewica”. No i Symeon wbił sobie do głowy problem: jak to możliwe, że dziewica urodzi syna? Chodził z tym i myślał. W końcu Najwyższy się zdenerwował i mówi mu tak: słuchaj, Szymciu, jakżeś taki niedowiarek, to doczekasz chwili, gdy na własne oczy ujrzysz, jak to możliwe, że „Partenos” może porodzić syna. Lata mijały. Symeon zestarzał się niemożliwie. Już mu wszyscy krewni i koledzy dawno poumierali, a on żył i żył. Aż w sam raz pewnego dnia Duch natchnął go, żeby pokuśtykał do świątyni. Tam spotkał Dziewicę Maryję z Dzieciątkiem Jezus. Najwyższy szepnął mu do ucha: a nie mówiłem? A on ucieszył się, że to się stało, bo już nie miał siły żyć. I pomodlił się tym swoim hymnem: teraz, o Panie, pozwól odejść słudze Twemu w pokorze, bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie…
Symeona pochowano w Jerozolimie. W VI wieku któryś mądry wpadł na pomysł taki, że jego zmumifikowane szczątki spakował do skrzynie i zawiózł do Konstantynopola. W 1202 roku ruszyła IV wyprawa krzyżowa. Jej uczestnicy, zamiast podążać na pomoc chrześcijańskim rycerzom w Ziemi Świętej, najpierw zdobyli Zarę – dzisiejszy Zadar (zaraz tutaj wrócimy), a następnie Konstantynopol. Zdobyte tereny podporządkowano Republice Weneckiej i zaczęto je niemiłosiernie grabić. Jeden z kupców weneckich wziął sobie na pamiątkę z Konstantynopola trumnę z relikwiami starca Symeona. Kiedy transportował ją statkiem, rozpętała się nagle burza na morzu. Kupiec znalazł schronienie w Zarze (Zadarze – a nie mówiłem, że zaraz tu wrócimy?). Żeby mu ktoś do tej trumny nie zaglądał, rozpowiadał wokoło, że swojego rodzonego brata w niej wiezie, który dopiero co żyć przestał. Ale wkrótce kupiec sam zaniemógł śmiertelnie. Zanim wydał ostatnie tchnienie, wyjawił sekret trumny pielęgnującym go mniszkom. Te postarały się, żeby relikwie starca Symeona umieścić w świeżo zbudowanym miejscowy kościele. Jadąc dziś na wakacje do Chorwacji, warto – w ramach odpoczynku od plażingu – kulnąć się do Zadaru, wejść przez bramę z weneckim lwem na szczycie do Starego Miasta i znaleźć kościół świętego Szimo – jak go tu nazywają. W środku znajdziemy jego relikwiarz, oprawiony w imponującą srebrną trumnę o polskich konotacjach.
Wenecja, Wenecją, ale na skutek zawirowań historycznych Zadar przeszedł w pewnym momencie pod panowanie króla węgierskiego Ludwika – tego samego, który po śmierci naszego Kazia Wielkiego także nam miłościwie panował, a potem córkę swą na przysłał, Jadwigę, co to była jedynym Królem Polski (tak, nie „królową”) płci niewieściej. Otóż: Ludwik był ożeniony z Elżbietą Bośniaczką. Ela rodziła same, to znaczy – trzy – córki (wśród nich naszą Jadzię). Kiedy już Ludwik zawładną Zadarem, przybyła tutaj z pielgrzymką i oglądając wtedy jeszcze w zwykłej skrzynce leżące relikwie Symeona, najzwyczajniej w świecie ułamała nieboszczykowi palec wskazujący, który ukryła pod płaszczem. Miała nadzieję, że to pomoże jej urodzić wreszcie syna, następcę tronu. Tym bardziej, że Bogobiorca uchodził za patrona od rodzenia potomstwa, szczególnie zaś męskiej progenitury. Ale kradzież, to kradzież. Kilka dni później Elę zaczęły targać wyrzuty sumienia, pochorowała się biedaczka strasznie. Postanowiła więc oddać Symeonowi skradziony palec, a winę swoją – bynajmniej nie błogosławioną – odkupić sprawiając Bogobiorcy srebrny relikwiarz, istniejący do dziś. Jest na nim kilka scen z życia Symeona i legend o nim. No i jest też fundatorka ze swoimi trzema córkami – a więc można w Zadarze sobaczyć jeszcze za życia wykonany wizerunek naszej świętej Jadwigi Wawelskiej. Chociaż płaskorzeźba jest tak mała i niewyraźna z twarzy, że i tak nie wiadomo, jak Jadwinia wyglądała faktycznie.
2 lutego – święto Ofiarowania Pańskiego – traktowano jako półmetek zimy. Stąd także poświęcenie w tym dniu gromnic, które – zapalone w oknach – mają zimą odstraszać od zagród i domów watahy wygłodniałych wilków, a latem – do którego coraz bliżej – odpędzać złą moc burzowym gromów. Skoro zimy coraz mniej, to znaczy, że lato coraz bliżej. A może komuś do głowy przyjdzie na Chorwację pojechać, sarkofag świętego Szimo w Zadarze sobie pooglądać, Jadwigę na nim znaleźć. A drodze powrotnej i o krakowski Wawel zahaczyć.