Ale o cukierkach będzie dopiero na samym końcu. Bo zaczynam od tego, jak Biblia przedstawia lekarzy? Niestety, nie mam dobrych wieści.
Zaczyna się nie najgorzej. Może dlatego, że nie chodzi o chorego, ale o nieboszczyka. Oto Józef Egipski nakazuje swoim lekarzom domowym, by zabalsamowali ciało ojca Jakuba-Izraela (Rdz 50,2).
Potem jest już trochę słabiej. Księga Kronik odnotowuje skrzętnie, że król judzki Asa potrzebował pieniędzy, dla uprawiania wymyślonej przez siebie polityki zagranicznej. By je zdobyć, obrabował skarbiec świątynny. Najwyższy pokarał go bolesną chorobą nóg (podagrą? Reumatyzmem?). Ale Asa i tak się nie opamiętał i „nawet w swej chorobie szukał nie Pana, lecz lekarzy” (2 Krn 16,12).
Tytułowy bohater Księgi Tobiasz ma z lekarzami takie doświadczenia, jak szczerbaty z orzechem. Pewnego dnia położył się na podwórku, by zaznać sjesty. Gdy leżał ptaki zapaskudziły jego oczy. Ich odchody spowodowały utratę wzroku.
– Poszedłem do lekarzy, aby się wyleczyć – wspomina Tobiasz. – Ale tym bardziej oczy moje wygasały z powodu bielma, im bardziej smarowano mi je maścią, aż w końcu całkiem oślepłem relacjonuje poszkodowany (Tb 2,10).
O ile Tobiasz roi żale z powodu nieskuteczności zaaplikowanego przez medyków lekarstwa, o tyle mędrzec Syrach wytyka błędy w diagnostyce:
Mała choroba, żartuje lekarz, a kto dziś królem – jutro umiera (Syr 10,10).
Żeby nieco załagodzić sąd o medykach, nawołuje:
– Czcij lekarza czcią należną z powodu jego posług, albowiem i jego stworzył Pan (brzmi to trochę, jak tolerancja zła koniecznego). – Od Najwyższego pochodzi uzdrowienie, i od Króla dar się otrzymuje. Wiedza lekarza podnosi mu głowę, nawet i wobec możnowładców będą go podziwiać (Syr 38,1-3).
Syrach ustala regulamin pierwszej pomocy:
– Synu, w chorobie swej nie odwracaj się od Pana, ale módl się do Niego, a On cię uleczy. (…) Potem sprowadź lekarza, bo jego też stworzył Pan (znowu „zło konieczne”), nie odsuwaj się od niego, albowiem jest on ci potrzebny (Syr 38,9.12).
I kiedy wszystko wskazuje na to, że Syrach zaraz zacznie piać peany na cześć medyków, niespodziewanie kończy swój wywód… klątwą:
– Grzeszący przeciw Stwórcy swemu niech wpadnie w ręce lekarza! (Syr 38,15).
W Starym Testamencie który chwali pobożnych mężów i dzielne niewiasty, na próżno szukać hymnów czy peanów na cześć świata medycyny. Łatwiej tutaj – o zgrozo – o inwektywy. Dotknięty cierpienie Hiob wykłóca się ze swoimi przyjaciółmi, którzy przyszli, żeby się wymądrzać nad jego niedolą. Hiob dusząc się smrodkiem dydaktycznym, ośmiela się podnieść głos:
– Bo wy zmyślacie oszustwa, lekarze nic niewarci. Gdybyście chcieli zamilknąć, byłby to znak roztropności (Hi 13,4).
Czy zatem Nowy Testament poprawi nieco ów wątły wizerunek świata medycyny? Co Jezus sądzi o lekarzach? No nie ma, że od razu rzuca się im na szyję. Ale wypowiada aż dwa przysłowia, których bohaterami są lekarze – chociaż i je trudno odbierać jako laudacje. Pierwsze pada z ust Jezusa w Kafarnaum, gdy bigoci i świętoszki gorszą się, że Pan ucztuje z celnikami, a jednego z nich – Lewiego – powołał nawet do grona dwunastu. Wówczas pada słynne zdanie:
– Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają – ucina ich pretensje (Mt 9,12, Mk 2,17 i Łk 5,31).
Brzmi to trochę tak, jakby Jezus nie miał nic przeciwko temu, żeby ludzie postrzegali Go jako lekarza. Podkreśla to nawet jeszcze stając wobec zapyziałych swoich rodaków – mieszkańców Nazaretu, w którym dorósł i się wychował. Mówi im z wyrzutem:
– Pewnie powiecie mi to przysłowie: Lekarzu ulecz sam siebie (Łk 4,23).
Może nikt nie zwrócił na to specjalnie uwagi, skoro powiedzenie to odnotowuje jedynie Ewangelista Łukasz. To jednak nie dziwi, zważywszy na fakt, iż autor trzeciej Ewangelii sam z zawodu jest lekarzem (można to sprawdzić w Kol 4,14). „Lekarskość” Łukasza dochodzi do głosu jeszcze przy okazji innego epizodu. I również nie jest powodem do chluby dla medyków.
Oto pewna kobieta od dwunastu lat cierpi na upływ krwi (dziś istnieje kilka hipotez, tłumaczących co to właściwie jest: od problemów kobiecych, aż po hemoroidy). Zdesperowana zachowuje się tak, jakby robiła zakupy w sklepie samoobsługowym: przepycha się przez tłum zewsząd napierający na Jezusa i dotyka rąbka Jego płaszcza z nadzieją na uzdrowienie, a nadzieja ta okazuje się nie był płonną. Tradycja dorobi do tego epizodu piękną legendę, że odwdzięczy się Jezusowi nie kopertą (jak – nie przymierzając – Jan Kaczmarek się odwdzięczaj Młodej Lekarce, o czym ta regularnie wspominała w swoim Pamiętniku… kto dziś słucha i pamięta takie rzeczy?) ale dobrym uczynkiem na Drodze Krzyżowej, ocierając twarz Zbawiciela i otrzymując na chuście jej wierne odbicie (po łacinie: icona vera czyli veraicon, od czego przypisano jej miano Weroniki).
Święci Marek i Łukasz piszą w swoich Ewangeliach, że laska wydała mnóstwo kasy na leczenie. O marnych jego skutkach piszą obaj, ale w odmienny nieco sposób. Marek, który na medycynie za bardzo się nie zna, mówi bezosobowo: „nic jej nie pomogło, ale miała się jeszcze gorzej” (Mk 5,26). Natomiast Łukasz strzela do kolegów po fachu bez ogródek: „całe swe mienie wydała na lekarzy, a żaden nie mógł jej uleczyć” (Łk 8,43).
W ten chór narzekań postanawia się wtrącić sam Najwyższy. I wszelkie dywagacje, tudzież narzekania ucina krótko i stanowczo zarazem:
Jeśli wiernie będziesz słuchał głosu Pana, twego Boga, i będziesz wykonywał to, co jest słuszne w Jego oczach; jeśli będziesz dawał posłuch Jego przykazaniom i strzegł wszystkich Jego praw, to nie ukarzę cię żadną z tych plag, jakie zesłałem na Egipt, bo Ja, Pan, chcę być twym lekarzem (Wj 15,26).
No i pozamiatane.
W ramach poscskriptóm pozwolę sobie wrócić jeszcze do tego „medice, kurateipsum” czyli „lekarzu, ulecz samego siebie”. Z tym przysłowiem niezmiennie kojarzy mi się anegdota o Mahatmie Gandhim. Raz przyszła do niego kobieta z kilkuletnim synem. I prosi:
– Mahatma, powiedz mojemu synowi, żeby przestał jeść cukierki. Bo to niezdrowo.
– Przyjdź za tydzień – poprosił Gandhi. Przyszła. A on mówi jej synkowi:
– Dziecko, nie jedz cukierków. Bo to niezdrowo.
Laska stanęła, jak wryta, że on tylko tyle, że nic więcej. I drze się po nim:
– Mahatma, to po to dwa razy przejeżdżałam z daleka do ciebie z dzieciakiem? Nie mogłeś mu tego powiedzieć od razu, tydzień temu?
– Nie, nie mogłem – mówi Gandhi.
– Dlaczego?
– Bo tydzień temu ja sam jeszcze jadłem cukierki…
[Foto Matyldy Crawford znalazłem w sieci; próbowałem znaleźć coś w miarę bliskiego czasom biblijnym, ale dalej, ale 1894 – to wszystko, co udało mi się zdobyć ]