Mogłaby być ikoną feminizmu…
Opowiedział mi o niej mój dziadek. Był od niej o dwa lata młodszy. I mieszkał niemal na wprost, na drugim brzegu Dunajca. Kiedy przyjeżdżałem do Żabna na dziecięce wakacje patrzyła na mnie z fresku na ścianie kościoła. Dziewczyna z podpisem: „sł. Boża Karolina Kózka”.
Dziewica
To będzie dyptyk, portret dziewczyny w dwóch odsłonach. Tytuł pierwszej brzmi dzisiaj prowokacyjnie. Kto to jest „dziewica”? Słowo archaiczne, wyśmiane, zawstydzające, poniżające, nieużywane, zasłonięte kotarą zmurszałej dewocji, jak pieniądz, który wyszedł z obiegu. Takie czasy. Szkoda.
Urodziła się w 1898 roku w przysiółku między Radłowem a Dunajcem, który – minąwszy Tarnów – zbliża się do Wisły. Na drugim brzegu jest Żabno, miasteczko moich dziadków po kądzieli. O most na Dunajcu na początku września 1939 bili się dzielnie, choć krwawo i beznadziejnie bielscy Podhalańczycy z niemieckim zwiadem pancernym. Ale to było znacznie później.
Karolina urodziła się 2 sierpnia. W sam raz na odpust Porcjunkuli. Skończyła wiejską szkołę. Była pobożna. Pomagała wujowi Borzęckiemu w prowadzeniu wiejskiej czytelni – za dużo powiedziane: raptem parę gazet i książek ze Skargowymi „Żywotami Świętych” na czele, które wypożyczało się albo czytało na głos dzieciom i niepiśmiennym. Dziewczyna była pobożna. Prowadziła różę różańcową. Gdy ktoś we wsi zaległ, to ona najczęściej biegła polami do Radłowa, żeby księdza z Wiatykiem sprowadzić. Byłaby z niej doskonała, wiejska nauczycielka. Gdyby dorosła, skończyła szkoły, jakie trzeba. Gdyby…
Męczennica
Zaledwie kilka tygodniu po 16. urodzinach, zaraz na początku wojny, we wsi stanęli ruscy żołnierze. Na drugim brzegu okopali się Austriacy. Gdy się wjeżdża na most dunajcowy od strony Żabna do dziś widać dwa wojenne cmentarze – austriacki po prawej i ruski po lewej stronie drogi. Trzecia kwatera cmentarna jest na cmentarzy parafialnym w Radłowie, zaraz obok rozległem mogiły polskich żołnierzy z września ‘39.
Był 18 listopada 1914 roku. Do drzwi chałupy Kózków załomotał kolbą karabinu z bagnetem postawionym na sztorc ruski żołnierz. Kazał się zbierać Karolinie i ojcu. Podobno mieli mu pokazać austriackie pozycje. Po chwili marszu żołnierz odesłał Kózkę na powrót do chałupy. Karolinę popędził w stronę lasu.
Nie wróciła na noc do domu. Nawoływali jej. Szukali. Dziewczyna przepadła, jak kamień w wodę. Dopiero w Barbórkę – 4 grudnia – wsiowy chłop, co poszedł zbierać chrust na opał, znalazł ją na skraju lasu. Leżała na plecach, z szeroko otwartymi, oszronionymi oczami. Kasztanowe włosy potargane. Odzież rozchełstana. I wielką ranę miała od szabli, zasklepioną zakrzepłą krwią. Rana biegła od barku przez szyję i klatkę piersiową na skos, jak szarfa, jak stuła, którą zakładają diakoni, święceni na pamiątkę świętego Szczepana, pierwszego męczennika.
Ponieśli ciało Karoliny do domu. Obejrzeli. Nogi podrapane od ostów i cierni. Musiała uciekać przed napastnikiem. A on kłuł ją bagnetem, zostawiając głębokie rany – nie licząc tej ukośnej, od szabli. Broniła tego swojego dziewictwa, z którego dziś się drwi. Obroniła. Za cenę życia.
Bohaterka
Ziomkowie postawili dziewicy na cmentarzu pomnik z figurką Matki Boskiej. A pod lasem, tam gdzie żyć przestała, kopiec z drewnianym krzyżem. Mieli ją za świętą. Kościołowi – jak to zazwyczaj bywa – bynajmniej się z tym nie spieszyło. W diecezji, za sprawą biskupa Ablewicza, sprawę ukończono błyskawicznie. Ale gdy – zgodnie z procedurami – trafiła, na długie lata zaległa w przepastnych archiwach. Może im tam nie zależało? Może nie chcieli zadzierać z moskiewskim imperium? Bo, co prawda oprawca Karoliny był carskim jeszcze żołnierzem, ale Rusin, to Rusin.
Dopiero nasz Jan Paweł II wszystkich zalegających w watykańskich otchłaniach polskich świętych nieogłoszonych wydobył – te Jadwigi, Kingi, tych Maksymilianów. Karolinę przyjechał beatyfikować do Tarnowa w 1983 roku. Półtora miliona ludzi tam było. A wśród nich dwie rodzone siostry Kózkówny, co tej chwili doczekały.
W żabieńskim kościele podpis pod wizerunkiem zmieniono na „błogosł. Karolina Kózka”. Stoi sobie tam na fresku w prostej sukience i w dziewiczo białym fartuszku. Ręce ma uniesione jak ksiądz przy Mszy świętej. A obok lewituje gałązka palmowa, symbol jej męczeństwa. Zamordowana, bo była dziewczyną, bo była ładna, bo była Polką, bo walczyła o swoją kobiecość. O godność. I wygrała.
[zdjęcia z publicznych domen internetowych]