„Hej, chłopcy, bagnet na broń!”. Natrętnie wwierca się w świadomość jedna z piosenek mojego dzieciństwa, gdym chłonął każdą książkę, film i wspomnienie o ostatniej wojnie.
77 lat temu, w pierwszym dniu Powstania Warszawskiego umarła jej autorka, Krystyna Krahelska. Zamordował ją Niemiec-snajper o 18:00, w godzinę po rozpoczęciu Powstania. Pierwszy raz strzelił z dachu remizy strażackiej, kiedy opatrzywszy „Zygmuntowskiego” i „Mistrza” biegła z pomocą do kolejnego rannego. Gdy upadła, Niemiec pociągnął za spust jeszcze dwukrotnie, żeby mieć pewność. Z trzech ran w klatce piersiowej sączyła się krew. Wsiąkała w ziemię ogródka przy ul. Polnej, w którym rosły słoneczniki.
Przetrwała jej twarz – na obliczu pomnika warszawskiej Syrenki. Krystyna Krachelska pozowała do najsłynniejszego pomnika stolicy (1936/7) Ludwice Krasowskiej-Nitschowej (artystka pochodziła z Radłowa pod Tarnowem, gdzie mój dziadek handel przed wojną prowadził, jaki ten świat jest mały).
Rzadko upubliczniam moje poglądy. Tym razem zrobię wyjątek. Uważam, że 1 sierpnia powinien być Dniem Narodowej Żałoby, a Powstanie Warszawskiej należy traktować nie jak zryw militarny, ale totalną egzekucję, akt zbiorowego ludobójstwa, dokonanego na tej cząstce Narodu, która ostała się po Katyniu, Auschwitz i Shoah.