Światło i sól

Jestem dzieckiem nauczycielskim.

Wychowankowie mojej Mamy, co byli w maturalnej klasie, wpisali mnie na listę w dzienniku wcześniej, niż Tatko zgłosił fakt mojego na świat przyjścia w USC. To przez nich jestem Jackiem, bo to oświęcimski święty. I żeby nie kreślać w dzienniku tak już zostało, choć w założeniach rodzicielskich miałem być Markiem.

Gdym z pieluch wyrósł, Mama – nie mając mnie z kim zostawić – zabierała mnie nieraz do szkoły. Sadzała w ostatniej ławce, obłożonego kartkami z bloku i kolorowymi ołówkami. Odwzorowywałem rycerzy i Indian z jakichś ogromnych ksiąg, wypożyczonych z licealnej biblioteki. W kącie pracowni mojej Mamy, na ułożonych w podkowę stolikach, swoim życiem żyły świnki morskie, białe myszki, patyczaki, ropuchy i Bóg wie jakie jeszcze paskudztwa. Dziewczyny z ostatniej ławki puszczały do mnie oczko, a ja pokazywałem język albo robiłem głupie miny, jak na kredkowego artystę przystało.

Dzisiaj jest Dzień Szkoły. Pamiętam o wszystkich Nauczycielach. O tych, którzy ręce nade mną załamywali (jak Pani w podstawówce, z którą wykłócałem się, że glin i aluminium, to to samo). O takich (jak moja Pani Profesor Alicja Białecka, podczytująca mnie tutaj), co potrafili zapyziały i dziecinny punkt widzenia rozszerzyć w bezkresne horyzonty. I o Was wszystkich, z którymi mam zaszczyt dziś się znać i wymieniać świata widzeniem.

Z tych wszystkich spotkań w przeszłości i kontaktów współczesnych wyrosło we mnie takie przekonanie: być nauczycielem, to budzić pragnienie poznawania świata i zaraz pokazać drogę do źródła, w którym to pragnienie można ugasić.
Bądźcie solą i światłem! Tego Wam życzę.
[Obrazek znalazłem w sieci].