Skąd się wzięło to oburzające miłośników sympatycznych czworonogów powiedzenie? I czy powstanie styczniowe ma coś wspólnego z siostrą Faustyną Kowalską?
W poszukiwaniu odpowiedzi pomoże nam Artur Grottger, autor kartonów o powstaniu styczniowym. Jeden z nich, ten z psem właśnie, jest kluczem do naszych poszukiwań. To piąty z kolei rysunek z cyklu „Lithuania”, przedstawiający wnętrze domu leśnika. Leśni poszedł do powstania. Zginął. Jego duch wraca do domu, nim ostatecznie opuści ten padół łez. W tym względzie wierzenia pogańskie przeplatają się z wiarą chrześcijańską, nierzadko okraszone tradycjami starozakonnymi. Tak jest i teraz: lud dzieli przekonanie, że duch zmarłego błąka się po tym świecie i nawiedza różne miejsca, szczególnie bliskie umarłemu za życia, zwłaszcza w czasie między zgonem a pochówkiem.
Duch leśnika – powstańca zjawia się w domu. Stoi w zamkniętych drzwiach, jak Jezus Zmartwychwstały w Wieczerniku. Mocno podobnie, jak Jezus Miłosierny, rozchyla dłonią koszulę na piersi, by pokazać ślad po kuli, która ją przeszyła. Uderzające i inspirujące jest to podobieństwo. Czy tylko przypadkowe? Może siostra Faustyna widziała, znała tę grafikę?
Tymczasem żona leśnika pewnie jeszcze nie wie o śmierci męża. Zajęta była odlewaniem kul z ołowiu. Na stole obok widać służące do tego narzędzia. Pewnie w izbie nagle hałas się zerwał. Niemowlę leżące w plecionej kołysce zaczęło płakać. Pies na odpowiedział szczekaniem. Wzięła więc dziecko na ręce i próbuje je uspokoić. Nie widzi ducha męża. Nie przypuszcza, że tu jest. Tylko dziecko na jej ręku i pies wpatrują się w umarłego przybysza.
Bo tak właśnie wierzono: że duchy zmarłych widzą tylko niemowlęta, zwłaszcza te, urodzone w niedzielę oraz psy, koty i konie. Dorośli – nie widzą. Pies nie tylko widział duchy, ale także wieścił śmierć: kiedy wył i kopał dołki. Obserwowano czworonoga. Jeśli wyjąc głowę spuszczał w dół, znak to był nie pozostawiający wątpliwości, że w zagrodzie czai się śmierć. Izraelici próbowali ją oszukać, odwracając kapcie domowników podeszwą do góry. Chrześcijańskie chłopstwo przejęło ten zwyczaj – nie zaszkodzi, a pomóc może. A psie wycie ucinano krótkim „tfu, na psa urok”, co miało oznaczać przerzucenie obaw i lęków na poczciwego czworonoga. I tak już pozostało.
Koń też miał swoje za uszami, gdy chodzi o przepowiadanie zgonu. Gdy kto we wsi zachorował, księdza przywożono z sakramentami świętymi. Rodzina modliła się u wezgłowia chorego, ale ktoś jeden zawsze bacznie obserwował konika, który półkoszek z osobą duchowną przyciągał. Gdy konik stał spokojnie, to znaczyło, że wszystko ku dobremu pójdzie. Ale gdy grzebał kopytem w ziemi, to znak, że grób trzeba będzie wkrótce szykować, a pomazanie świętym olejem rzeczywiście jest ostatnim namaszczeniem.
Kot – trzeci z „widzących” duchy – miał również zapowiadać nadejście śmierci, zwłaszcza tym, że – choć pieszczoch – nie pozwalał się dotknąć, a nawet zbliżać się nagle przestał do człowieka, którego żywot zaczął dogasać, niczym dopalająca się świeca. Zaś ducha widząc grzbiet wyginał, ogon prężył, miauczał niskim głosem do ściany, jakby kogo na niej widział, choć ściana pusta. Czasem też uciekał przed czymś, czego nie było. A w każdym razie nikt tego nie widział. Chyba tylko pies albo niemowlę urodzone w niedzielę…
[Tą opowieścią zmierzam powoli w stronę tematu, który proponowali moi czytelnicy już wcześniej, a mianowicie zagadnienia żałoby. Wkrótce – mam nadzieję – nastąpią kolejne odsłony.]