Czy Jezus zasługuje na miano prekursora surrealizmu? Ze swoją przymiarką wielbłąda do ucha igielnego – na pewno.

Igła – jaka jest – każdy widzi: kawałek drutu. Z jednego końca zaostrzony. Na drugim końcu jakby trochę rozklepany, poszerzony i z przewierconym otworem, czyli uchem.
Wielbłąd – jaki jest – każdy widzi: kawał bydlęcia, która dorasta nawet trzech metrów długości, dwóch metrów wysokości w kłębie i może ważyć spokojnie ponad pół tony.
Jak zrobić, żeby wielbłąda przecisnąć przez ucho igielne – każdy widzi – nie da się. To dlaczego Jezus opowiada takie rzeczy: Jeszcze raz wam powiadam: Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego (Mt 19,24)?

Po pierwsze: bo jest Semitą. A Semici lubią mowę obrazów, które robią wrażenie, nie stroniąc przy tym od przesady. I nikt, kto o tym wie, nie bierze tego dosłownie, ale łapie sens ukryty w tego rodzaju porównaniach.

To są te typy, co sprzedają bajgle i różne inne takie tam, naprzeciwko „Ucha igielnego”.

Po drugie: bo Jezus ma poczucie humoru, o czym mało kto dziś pamięta. Tymczasem to porównanie, podobnie jak i kilka innych, musiało budzić ubaw Jego słuchaczy: wielbłąd przez ucho igielne, no nie, świetny dowcip. Można sobie wujutubować filmik, jak Jaś Fasola ubiera na plaży kąpielówki, nie zdejmując wcześniej spodni garniturowych. To coś w podobnym stylu.

Po trzecie: zestawienie „wielbłąd” plus „ucho igielne” nie jest oryginalnym pomysłem Jezusa, ale funkcjonuje już wcześniej w świecie żydowskich midraszy. Pierwszy z nich dotyczy ostrzeżenia przed naiwną wiarą w sny. Jest w nim coś takiego „nie rosną palmy ze złota, ani wielbłądy nie przechodzą przez ucho igielne”. Czyli pouczenie zdrowego rozsądku, który mówi, że senne marzenie nie zna granic, w przeciwieństwie do istniejącej rzeczywistości. Albo – mówiąc inaczej – sny, złote palmy, wielbłądy przeciskające się przez ucho igielne, to surrealizm w najczystszym wydaniu.

Drugi z tych starożytnych midraszy jest mega. Stanowi on swego rodzaju komentarz do Pieśni nad Pieśniami. I jest w nim taki mniej więcej motyw. Najwyższy, Święty, mówi człowiekowi: otwórz dla mnie bramę wielkości ucha igielnego, a ja otworzę dla ciebie bramę, przez którą przechodzi wielbłąd. Czaicie to? Nie wiem, na ile świadomie, ale do tego midraszu nawiązują pierwsze słowa Karola Wojtyły po wyborze na Stolicę Piotrową: nie lękajcie się, otwórzcie drzwi Chrystusowi. Otwórzcie! Uchylcie chociaż! Niedużo. Odrobinę. Tyle, co ucho igielne. Żeby chociaż kropelce Najwyższego pozwolić wejść. On otwiera bramę nie w zamian za otwarte przez cienie drzwi czy za furtkę, tylko w zamian, za choćby coś wielkości ucha igielnego. To jest niewspółmierność Bożego Miłosierdzia.

Wielbłąd – jaki jest – każdy widzi.

Były w historii próby „wytłumaczenia” Jezusa, że ona wcale tego nie powiedział, albo że nie to miał na myśli. Że tam są takie greckie, podobnie brzmiące słowa, które oznaczają wielbłąda albo linę, że Jezus powiedział: łatwiej jest „przepchać linę przez ucho igielne”, a nie „wielbłąda”. Ale tymi teoriami ja bym się specjalnie nie przejmował. To smutasy bez poczucia humory wymyśliły. Jednak co wielbłąd, to wielbłąd. I koniec. Kropka.

Była jeszcze jednak teoria, że Jezusowi chodziło o taką wąską bramę w murach Jerozolimy, przez którą wielbłądy z trudem wielkim się przeciskały. Do dziś stoi ta brama. Niedaleko jest wejście na Syjon, do kościoła Zaśnięcia Maryi, grobu króla Dawida i do Wieczernika, a naprzeciwko zawsze stoi takich dwóch, co z wózka różne bajgle i owoce kandyzowane sprzedają. W sumie ta brama też jest fajna i jakoś łagodzi to przepojone surrealizmem poczucie humoru Jezusa. Tyle, że – jak mówią archeologowie – bramę zbudowano kilka wieków później, po Jezusie.