Siwowłose staruszki przędły nić żywota.
Unoszone późnoletnim wiatrem pajęcze nici w Ameryce nazywa się „indiańskim latem”, we Francji – „latem świętego Marcina”. Niemcy jeszcze pobożniej utrzymują, że jest to „przędza Maryi”.
A my, podobnie jak większość Słowian, mówimy „babie lato”. Dlaczego?
Dość blado wypadają tłumaczenia, że ma to związek z kolorem włosów dam, które – lato życia mając za sobą – wkraczają oto w epokę jesieni.
Mnie osobiście urzeka skojarzenie z greckimi Mojrami, które Rzymianie przemianowali na Parki. Ich odpowiednikiem w mitologii germańskiej były Norny – siwowłose staruszki, które przędły nić żywota, a uznawszy ją za wystarczająco długą – przecinały, wskutek czego człek żyć przestawał. Takie to baby, dwórki bogini Fatum, siwe nici ludzkiego losu, co się dopełnił, po świecie gubią.
Na koniec tradycje te ochrzcić wypada.
O babim lecie mowi Hiob (8,14) w odniesieniu do bezbożników: „ostoja takiego – to babie lato, a jego ufność jak nić pajęczyny”. Podobnie trwałość uczynków głupców ocenia Izajasz (59,5nn): „tkają pajęczyny (…), tkaniny ich nie posłużą na ubranie, nie można się przyodziać ich wyrobami”.
Jednym słowem: babie lato, to obraz naszej kondycji: trudzimy się, niczym pająk budujący sieć, a wszystko to jest nietrwałe. Memento mori…