Gołąbek

Czy Jezus znał się na ptakach? Raczej średnio.

Dowodzi tego kwestia gołębia. Generalnie jest to fajny ptaszek: Noemu, którego łajba od tygodni dryfuje po bezkresie wód potopu przynosi w dziobie gałązkę oliwną – dowód na opadanie poziomu H2O i zapowiedź zgody i pokoju z Panem Bogiem – stąd zapewne czerpał później inspirację Picasso, tworząc symbol gołąbka pokoju. Od czasu Noego gołąbek budzi pozytywne skojarzenia – pokoju, łagodności, miłości i piękna, trochę także cierpienia. Oblubienica z Pieśni nad pieśniami ma oczy, jak gołębice. Zaś prorocy jęki uciemiężonego człowieka przyrównują do gruchania gołębia. Gołąb jest też jedynym ptakiem składanym w ofierze po oczyszczeniu z chorób skóry, po urodzeniu dziecka i z innych jeszcze powodów, zwłaszcza gdy kogoś nie stać na większe zwierzę ofiarne, w rodzaju baranka.

Ptaki można kupić w wejściu do świątyni – Jezus się strasznie na to zdenerwuje. A łapie się je w prostu sposób: gołębie zakładają gniazda – bo ich rudery trudno skojarzyć z „budowaniem” – w rozpadlinach i zagłębieniach w murach i skałach, nawet w ścianach cystern, najczęściej w pobliżu domostw, gdzie zawsze znajdzie się łatwy dostęp do michy. W czasach biblijnych idzie się w takie miejsca nocą, przystawia do dziury w skale worek i płoszy się gołębie, które same lezą w pułapkę – nic prostszego. Dzięki temu gołębie są pierwszymi udomowionymi ptakami spożywczymi, hodowanymi najpierw przez Egipcjan, a potem przez Rzymian rozwleczonymi po całej Europie.

To składanie w ofierze nie wygląda najlepiej: gołąbkowi po prostu ukręca się głowę – dalsze szczegóły pominę, bo może ktoś czytając to akurat je. A przy okazji – gołębina była od zawsze przysmakiem. Do dziś hoduje się i u nas gołębie mięsne (rysie polskie, sztrasery, białki polskie, homery olbrzymie), które dochodzą do 1 kilograma masy i 1 metra rozpiętości skrzydeł – gruchające brojlery.

Ludzie Biblii tak kochali gołębie, że nazywali nimi swoje dzieci. Hiob, gdy mu już przestały dolegać wszystkie dolegliwości nadał pierwszej córce imię „Jemima”, co znaczy „Gołębica”. Jonasz – prorok, co nie chciał iść do Niniwy – to także „Gołąb”.

Nad Jezusem w wodach Jordanu ukazuje się Duch Święty w postaci gołębicy. To jeszcze spoko. Ale kiedy Jezus mówiąc, że mamy być łagodni jak gołębie, lekko idzie po bandzie. Bo gołębie są tylko takie fajne i sympatyczne, kiedy sępią w parku czy na krakowskim rynku, oczekując od przechodniów okruszyn. Tymczasem między sobą i w interakcji z innymi gatunkami potrafią być wredne i okrutne, nie tylko tocząc walki, ale nawet dokonując zbiorowych zadziobań na śmierć. Jest jeszcze jedno miejsce w Ewangelii, w którym Jezus jednak pokazuje, że jakieś pojęcie o gołębiach ma. To przypowieść o siewcy, kiedy mowa jest o ziarnie rzuconym tak, że wydziobują je ptaki. Wydziobywaniem ziarna świeżo zasianego zajmowały się właśnie głównie gołębie, łajzy jedne.

A propos gołębicy nad Jordanem: do XVI wieku poszczególne osoby Trójcy Świętej – w tym również Ducha Świętego – przedstawiano po prostu jako trzech mężczyzn, jak na słynnej ikonie Rublowa. Dopiero papieżowi Urbanowi VII zaczęło to przeszkadzać, więc zabronił przedstawiania postaci Ducha Świętego jako człowieka. Wydaje się, że Urban tylko po to został papieżem, bo jego pontyfikat był najkrótszym w historii i trwał zaledwie 12 dni. Papież umarł na malarię. Nie doczekał nawet przyjęcia tiary papieskiej. Wszystko działo się we wrześniu 1590 roku. W połowie XVIII wieku na Stolicę Piotrową wstąpił Benedykt XIV. To był człowiek szerokich, jak na owe czasy, horyzontów. Dokonał między innymi rewizji indeksu ksiąg zakazanych i usunął z niego – czyli przywrócił do obiegu – dzieła Galileusza. Był wybitnym znawcą i mecenasem sztuki. On też wydał zarządzenie, że Ducha Świętego należy odtąd przedstawiać jako gołębicę.

Słyszałem kiedyś taką historię: sfrunął gołąb do sowy po radę. A chodziło o to, że gdzie nie znalazł sobie miejsca na gniazdo, zawsze po jakimś czasie zaczynało w nim śmierdzieć: w załomie skalnym w dziurze w murze, w szczelinie w glinie – wszędzie: gołąb sklecił gniazdo, minęło kilka i dni i – fuj – śmierdzi. Czy to kwestia lokalizacji gniazda? A może sprawa doboru materiałów na umoszczenie gniazda? Sowa przeprowadziła wizję lokalną, zbadała wszystkie stare gniazda i wreszcie oznajmiła gołębiowi: te gniazda nie pachną same z siebie, tylko przechodzą twoim smrodem… Być może i z nami bywa podobnie: świat wokół nas jest taki, jakimi my jesteśmy.

[Foto: gołąbek z baldachimu ambony w kościele św. Jerzego w Jasienicy na Śląsku Cieszyńskim]