Czemu Pan Jezus wstąpił do nieba? Bo miał już dość apostołów w kółko gadających tylko o polityce.
Zacząłem od strasznie wyświechtanej na ambonach historii o amerykańskich żołnierzach, którzy wkroczywszy do jakiegoś niemieckiego miasteczka ruinach zbombardowanego kościoła znaleźli połamany krzyż. Pozbierali rozrzucone wybuchem kawałki drzewca i figury Jezusa – wszystko z niewielkim wyjątkiem: figura Jezusa nie miała dłoni. Przepadły. Postawili na gruzowisku krzyż z okaleczoną figurą. Któryś z nich, co znał niemiecki, wyrwał kartkę z notesu i nabazgrał kopiowym ołówkiem: Ich habe keine anderen Hände als die Euren – Nie mam innych rąk niż twoje.
Czemu Pan Jezus wstąpił do nieba? Bo miał już dość apostołów w kółko gadających tylko o polityce: „Panie, czy teraz przywrócisz królestwo Izraela?”. To On sobie żyły wypruwa, daje swoje Ciało na pokarm, umiera na krzyżu, zmartwychwstaje, a oni nic, tylko królestwo i królestwo: który z nich jest najważniejszy, kto jakie stanowisko dostanie. Tymczasem Jezus mówi jasno: będziecie moimi świadkami. To jest to stanowisko dla każdego. A być świadkiem to trochę tak, jak być dłońmi Jezusa.
Leszek ciągnie temat: świadectwo daje się o czymś ważnym i tajemniczym zarazem, czego nie można udowodnić. Nikt nie daje świadectwa, że dwa i dwa to cztery. To wszyscy wiedzą. I przywołuje Chantal Delsol, która twierdzi, że chrześcijaństwo przetrwało dzięki postawie świadków i pomimo działalności kaznodziejów.
W tym momencie wypadałoby w takim razie skończyć kaznodziejskie oracje. Ale udaję, że nie słyszę o tej Delsosl i brnę w temat dalej: że różnej siły mamy dłonie, różne w budowie i każdy posiada inne linie papilarne, więc świadectwo wiary też każdy daje w jedyny, właściwy sobie sposób. I na koniec dla równowagi sięgam po Szymborską: żeby zobaczyć niebo nie muszę podnosić głowy. Świadek wiary to ktoś, dzięki komu ludzie ciekawi nieba nie muszą zadzierać głowy, wystarczy że spojrzą na niego. Więc – puszczam oczko do słuchaczy – jeżeli kogoś dziś spotkacie, zróbcie wszystko, żeby ten ktoś poczuł się w waszym towarzystwie jak w niebie. Najlepiej – w siódmym niebie.
A, byłbym zapomniał. W tytule napisałem: „o wyborach na kazaniu”. Więc spieszę wyjaśnić, że jak w minionych latach, również i teraz o wyborach na kazaniu nie wspomnieliśmy ani słowem. Bo tego się nie robi. A tytuł wybrałem ze względu na klikalność. Przepraszam.