Trzydzieści lat temu: jeszcze nie było smartfonów, więc już w sobotę wieczorem przestawiłem budzik i pozostałe zegary, zadowolony że wyśpię się za wszystkie czasy.
Budzi mnie uporczywy dzwonek do drzwi. Zrywam się. Sprawdzam: budzik będzie dzwonił za godzinę. Ubieram cokolwiek i schodzę w półśnie. Za drzwiami grupka obywateli parafian stoi. Na jej czele pan Ąłęł, który z góry spoglądając na postać mą rozespaniem sponiewieraną pyta z przekąsem:
– A co to? Czy w tym kościele już się porannej mszy nie odprawia?
– Odprawia się – mówię z trudem trzymając w ryzach instynkt rozespanego mordercy – ale za godzinę dopiero. Czas się dziś w nocy zmienił na zimowy…
Spodziewam się przynajmniej jakiegoś „zapomniałem, przepraszam”. Zamiast tego ekipa się rozprasza w rytm kroków sypiących iskry oburzenia. A ja zostaję w uchylonych drzwiach niczym Jan Hus na stosie i myślę to co on wyrzekł na widok staruszki dorzucajacej kawałek drewna do ognia pod nim: o, święta naiwności…!