Do niedawna ów osobnik ze zdjęcia pojawiał się tutaj jako Łajza, o co niektórzy mieli pretensje – że taki ładny a tak brzydko go wołam.
To się zmieniło. W ciągu dwóch dni ubiegłego tygodnia wydłubałem z kociego cielska aż trzy kleszcze wielkości fasolki. Więc poszedłem do sklepu zoologicznego i drogą zakupu nabyłem odpowiednią, najlepszą obrożkę. Nietanią. Łajza nosił takie od przybłędnego dzieciństwa więc nie oponował. To było przedwczoraj.
Wczoraj rano biorę Dziada na krzesło, żeby mu smaczka zaaplikować, głaszczę, patrzę – obróżki NIE MA. Może zgubił albo zdjął – w co nie wierzę, bo umiem założyć tak, żeby było dobrze. I było. Żywię podejrzenia, że ktoś mu ją ściągnął w przypływie irracjonalnej litości: obrożka rzeczywiście wygląda trochę jak trytytka z chińskiego hipermarketu.
W każdym razie ani obróżki, ani pieniędzy. Muszę coś wymyślić. Póki co zamiast „Łajzo” mówię kocinie „Najdroższy”. Ale ja stary Centuś jestem krakoski…