Naparstnica

Jest już w Beskidach: piękna i śmiertelnie niebezpieczna.

Psi palec (po angielsku – foxglove – lisia rękawica), Paszcza lwa, Dzwony umarłych – to popularne nazwy miss czerwca w Beskidach. Pięknej i bestii w jednym wcieleniu: bo jest straszliwie trująca. Jej spożycie powoduje zatrzymanie akcji serca. Nawet dotknięcie liści może skończyć się alergiczna reakcją. A – z drugiej strony – wytwarza się z niej leki nasercowe. Paracelsus miał rację: wszystko jest lekarstwem albo trucizną w zależności od stężenia.

Naparstnica – po łacinie nazywa się „digitalis”, od słowa „digitus” – palec. Z kolei „digit”, to po łacinie cyfra (stąd digitalizacja). Palec i cyfra są spokrewnione, bo onegdaj przy użyciu palców liczono, a nawet mierzono (pamiętamy przecież słynną Kargulowo-Pawlakową miedzę, o trzy palce przyoraną). Mamy też chroniący palce szwaczki przed ukłuciem igłą naparstek. Ale dlaczego „naparstek” a nie „napalcownik”?

Onegdaj współczesne „palce” były „parstami” (stąd „naparstek” czyli ochrona na parst), a kciuk był właśnie „palcem” (stąd powiedzenie, ze ktoś jest sam jak palce, bo kciuk odstaje od reszty, od parstów).

I tak można wyskoczyć w Beskidy, naoglądać się naparstnic a przy okazji nieco leksykograficznie, botanicznie i farmakologicznie podszkolić. Aha: i artystycznie też. A to za sprawą Wincentego van Gogha. Gość malował nie tylko słoneczniki. Naparstnicę położył na stole przed swoim doktorem Pawłem Gachetem, którego dwukrotnie sportretował w roku 1890.

[Na obrazku nasza beskidzka naparstnica i doktor Gachet ze swoją naparstnicą]