Nie ma Adwentu bez Rorat, chociaż onegdaj bywały Roraty bez Adwentu.
Roraty – to oczywiście nazwa Mszy św. odprawianej dzisiaj w Adwencie według formularza Maryjnego. To specjalne teksty w mszale – tej wielkiej księdze ustawionej na ołtarzu – które w swojej treści przywołują Maryję Matkę Chrystusa. Swoją nazwę Roraty biorą od łacińskiego śpiewu, którym je rozpoczynano. Zaś pieśń ta, to nic innego, jak fragment żywcem wyjęty z Księgi Proroka Izajasza (Iz 48,5): „Niebiosa, wysączcie z góry sprawiedliwość i niech obłoki z deszczem ją wyleją!”. Śpiew ten – podobnie jak wszystkie pozostałe modlitwy – brzmiał w języku łacińskim: „Rorate, cæli, desuper, et nubes pluant justum”. I od pierwszego słowa owej pieśni swą nazwę wzięło całe nabożeństwo. Od pozostałych Mszy w Adwencie Roraty różnią się jedynie tym, że na czas ich liturgii zapala się dodatkową świecę – najczęściej białą z niebieską wstążką – która jest symbolem Bogarodzicy. Kapłan wdziewa białe szaty. I jest to jedyna Msza adwentowa (nie licząc uroczystości Niepokalanego Poczęcia NMP), podczas której śpiewa się „Gloria” czyli „Chwała na wysokości Bogu”.
A zaczęło się od… złota. „Missa Aurea” – po łacinie – „złota Msza” odprawiana była w rzymskiej Bazylice Matki Bożej Większej w środę Kwartalnych Dni Adwentu (to były środa, piątek i sobota na początku Adwentu i Postu, w które poszczono i suszono, czyli powstrzymywano się od jadła i picia w celu wzbudzenia ducha ascezy i pobożności). Wierzono, że jej uczestnicy w ciągu najbliższego roku zostaną zachowani od wszelkich nieszczęść i wypadków. Złotą Mszę nazywano również „missa de missus” czyli „mszą wędrujących” (Stachura się kłania). A to na pamiątkę wędrówki brzemiennej Maryi i Józefa z Nazaretu do Betlejem, gdzie miało nastąpić Boże Narodzenie.
Złota Msza cieszyła się popularnością nie tylko na skutek obietnicy zachowania od wypadków, ale o z tego powodu, że podczas niej odgrywano Ewangelię o Zwiastowaniu. Aktorzy odgrywali rolę archanioła Gabriela i Maryi. Budowano odpowiednie dekoracje imitujące dom w Nazarecie. A w odpowiednim momencie wypuszczano nawet gołąbka oznaczającego Ducha Świętego, który zstępuje na Maryję. Przedstawienie miało charakter operetki, niektóre bowiem partie Ewangelii śpiewano. Liturgię wraz z widowiskiem pochwycili pielgrzymi z Niemiec. I w XIV wieku zaczęli w kościołach klasztornych i katedralnych odprawiać „goldene Messe”.
Na polski grunt Złotą Mszę przeszczepili cystersi. Nazwa chyba niezbyt się przyjęła. Tkwiące w niej złoto kojarzono czasami ze ozdobnymi inicjałami na kartach klasztornych ksiąg Mszalnych. Ale raczej tłumaczoną owo „złoto” przepychem i bogactwem form śpiewaczych i dramatycznych, odbywających się w trakcie liturgii. U nas – od pierwszego słowa śpiewu – przyjęły się po prostu „Roraty”. Przyjęły się tak dalece, że odprawiano je nie tylko w środę adwentowych Dni Kwartalnych, ale przez cały Adwent a w niektórych miejscach nawet przez… cały rok!
Tak było na przykład na Wawelu. Król Zygmunt I Stary zbudował najpierw Kaplicę Zygmuntowską. A w 1540 roku założył i sfinansował specjalną kapelę śpiewaczą („a capella” – to znaczy śpiewającą tylko na głosy, bez akompaniamentu instrumentów). Fundacja królewska obejmowała łącznie 12 etatów: dyrygenta, 10 księży i kleryka-ministranta. Panowie nazywani byli „Rorantystami”, dawali śpiew podczas codziennej Mszy jak również podczas większych uroczystości kościelnych. Pieniędzy wyasygnowanych z kiesy królewskiej na płace dla 10 rorantystów z dyrygentem i ministrantem wystarczyło do roku 1872 (nie wiem, czy jakiś zespół na świecie może się poszczycić tym, że śpiewa przez 332 lata, a już w Polsce to na pewno).
Roraty odprawiano bardzo wcześnie, jeszcze przed świtem, „w ciemno”. Na Wawelu szczególnie piękny to był rytuał także ze względu na obrzęd zapalania aż siedmiu świec. Ale o tym będzie okazja znów kiedyś napisać.