Wieża, która się zawaliła oraz przemoc, ofiary w ludziach i drzewo figowe. O co chodzi? Wiadomo: o pieniądze.
„Bad news is a good news” (zła wiadomość, to dobra wiadomość): w niedzielnej Ewangelii (Łk 13,1-9) Jezus mówi tak, jakby się wiadomości telewizyjnych naoglądał. Najpierw o katastrofie budowlanej – wieża się zawalił, zginęło 18 osób. Następnie o akcie przemocy ze strony Piłata, w wyniku której zginęło nawet nie wiadomo dokładnie ilu przybyszów z Galilei.
Te zdarzenia pośrednio potwierdza Józef Flawiusz, żydowski historyk z II wieku. Okazuje się, że Piłat zarządził budowę, albo może raczej remont akweduktów, którymi płynęła woda do Jerozolimy. A co z kasą? No problem: po prostu wyjął ją pod przymusem ze skarbony Świątyni. Wodociągi miejskie zapewne wymagały remontu. Wieża, która się zawaliła być może była z nim jakoś związana. Część archeologów utrzymuje, że jej resztki znajdują się przy sadzawce Siloe, na co wskazuje jej nazwa. Nie znamy powodu katastrofy: zły stan budowli? Trzęsienie ziemi? Być może część społeczeństwa odczytała to jako karę Najwyższego za ten budżet, wyssany ze skarbca świątyni. Zaczęły się rozruchy. Flawiusz pisze, że Piłat przebrał swoich żołnierzy w cywilne łachy i kazał im wziąć kije. Żeby nie było, że z ostrą bronią poszli na bezbronnych. Żołnierze jednak z takim zapałem jęli rozpędzać demonstrację, że sporo Żydów zginęło: albo pod ciosami żołdackich pałek albo zadeptanych przez tłum, który wpadł w panikę.
Wśród ofiar tumultu większość stanowili Galilejczycy. W zasadzie byli oni poddanymi Heroda. Herod pewnie zapiął focha z tego powodu, że mu Piłat poddanych morduje. Ewangelia wspomni o tym, że panowie pogodzą się dopiero podczas procesu Jezusa (Łk 23,12).
Ta wieża raczej nie miała znaczenia militarnego. Takie wieże budowano solidnie. Może miała charakter pamiątkowy? Budowano czasem mauzolea w kształcie wież (do dziś jest taki coś w dolinie potoku Cedron, co nazywają grobowcem Absaloma). Ale wieże wznoszono również w obrębie winnic. Może gdzieś blisko była winnica, nawadniana dzięki przebiegającemu w pobliżu, remontowanemu przez Piłata akweduktowi. A jak winnica, to i w środku zapewne rósł sobie figowiec. Zawsze sadzono je w winnicach. Część winorośli pięła się po rozłożystych gałęziach figowca. A w przerwie w pracy, w upalne południe, można sobie było usiąść w cieniu figowca (jego powierzchnia nierzadko sięgała kilku arów, takie rozłożyste to drzewo), zdrzemnąć, pogadać i zagryźć figę. Chyba, że się figi nie znalazło, o czym wspomina Jezus w swojej przypowieści.
Sługa z Jezusowej przypowieści radzi, by nierodzące owoców drzewo obłożyć nawozem. Dobry sadownik zaproponowałby coś innego: żeby bidne drzewo zapylić. Jadalne owoce figi powstają jedynie z kwiatów żeńskich. Zapylaniem zajmują się takie maleńki muszki, które w tych kwiatkach składają jaja. Jak im się coś pomyli albo pójdzie nie tak, to z tego zapylania mogą wyjść nici. Starożytni Grecy na kilka wieków przed Chrystusem umieli już sztucznie zapładniać figi, owocujące kapryśnie i nieprzewidywalnie: zrywali kwiaty męskie i wieszali je w pobliży żeńskich. Proste? Proste i skuteczne. Ale zanim na to wpadli, byli przekonani, że figa kwitnie sobie na wiwat, a owoce są po prostu darem bogów.