Poszedłem na cmentarz. Stanąłem nad grobem Józika. I mówię:
– Tato, pamiętasz jak ten Niemiec mierzył do ciebie wtedy z pistoletu? Kiedy złapał cię wieczorem gdy podkładałeś półkromki chleba pod kamienie na drodze, żeby jakiś jeniec mógł się szybciutko schylić i ukradkiem podjeść? Zawsze mówiłeś na więźniów w pasiakach „jeńcy”. Pamiętasz? Niepotrzebnie się wtedy posikałeś ze strachu. To był fejk, a nie pistolet. I ten Niemiec tylko udawał, że jest wściekły.
Wszystko, co mi opowiadałeś było raczej zmyślone. Czy ten słodki dym, który snuł się wieczorem, na pewno był z palonych w dołach i krematorium ciał? Może tak pachną ziemniaki zapomniane w popiele, albo jesienne liście?
Czy chłopak, którego przed domem dziadków utopili w kałuży, bo znaleźli przy nim kradzioną brukiew, więc któryś z nich przygniótł mu głowę butem, aż przestał wierzgać rękami i nogami, czy on umarł naprawdę?
A ten, który wbiegł do sieni i schował się pod odwróconym do góry dnem koszem na kapustę? Czy on przypadkiem nie bawił się w chowanego? A może esesman, który go znalazł wcale nie strzelił mu prosto w twarz, tylko odklepał, że go znalazł? Może ta plama, która została na podłodze, to wcale nie była krew, tylko sok z buraka?
Tato, nie gniewaj się, ale ty chyba nie pracowałeś jako jedenastoletni przymusowy spawacz przy budowie IG Farben calkiem serio. To też był fejk. I nazmyślałeś, że nie wolno wam było rozmawiać. I że codziennie po robocie ciągnęli cię za włosy, żeby sprawdzić, czy są prawdziwe, czy nie jesteś więźniem, który ubrał cywilne łachy i perukę i próbuje ucieczki.
Ta cała historia z przekupywaniem esesmanów jajkami, żeby można było podrzucić jeńcom coś do ubrania czy jedzenia, żeby udawali, że tego nie widzą, to przecież tylko podchody były niewinne, harcerskie.
I czemu ćwierć wieku później, opowiadałeś mi to jako dziecku i płakałeś przy tym? Serio? Tak się zachowuje dorosły mężczyzna? W dodatku boi się hałasu, nagłych ostrych dźwięków przypominających wystrzały?
Po coś tym nam zostawił w spadku szczotkę z napisem zrobionym takim samym tuszem, jaki tatuowano numery więźniom: „dar za chleb”? Podrzucił ci ją żydowski chłopak do tej samej skrytki, w której zostawiałeś mu cebulę i chleb.
Wierzyłeś w wojnę, tato? W obóz? W jeńców? W śmierć? Wierzyłeś do tego stopnia, że kiedy w późnej starości chciałem cię na noc zabezpieczyć, żebyś nie spadł z łóżka, oburzony wołałeś: proszę mnie nie zamykać, ja tu pracuję ale nie jestem jeńcem, na noc chodzę do domu, a nie do obozu, jestem wolny?
Tato, teraz się okazało, że to wszystko nieprawda. Że ci się zdawało. Że cię okłamali, zadrwili z ciebie. Tak powiedział pan Be, ktoś znany, kandydat. Ktoś, kto na klamerce paska nie nosi napisu „Gott mit unz” tylko w kółko, nadaremno i do czczych rzeczy powtarza „Szczęść Boże”.
Tato, jeśli tam gdzie jesteś, spotkasz tego chłopaka utopionego w kałuży przed naszym domem i tego zastrzelonego pod koszem na kapustę – no czego znowu płaczesz?! – powiedz im, niech nie udają, tylko się biorą do roboty.
Onegdaj historię pisali badacze. Dziś za jej układanie biorą się kanalie, wariaci i influenserzy z ajkiu na poziomie średniej temperatury marca. Nie chciałem pisać na temat wypowiedzi, które haniebnie godzą we mnie i w pamięć moich bliskich. Ale siostra mi powiedziała, że powinienem.
Józik, przecież wiesz, że wszystko to, co napisałem, jest mrocznym tylko żartem. Płakałeś nieraz bez przyczyny, bałeś się hałasów, ale nigdy nie straciłeś poczucia humoru. Więc rozumiesz: nie potrafiłem inaczej.