Przyszedł pan Marian mszę zamówić na złoty jubileusz małżeństwa.
– To będzie wielka uroczystość. Po kościele przyjęcie w remizie dla całej rodziny, na sto pięćdziesiąt gości. Kupa kasy.
– Jak państwo przeżyliście te pięćdziesiąt lat razem? – pytam raczej grzecznościowo, a nie żeby zaraz jakieś przesłuchanie czy coś.
– A, umówiliśmy się, że żona mi nie będzie się plątać po warsztacie, a ja obiecałem nie grzebać w rzeczach, zwłaszcza trzymać się z daleka od blaszanego pudełka po kawie ince na szafie w sypialni.
– Wytrzymał pan?
– Tak. Przez pół wieku nie zajrzałem. Dopiero jak żona powiedziała, że zrobimy na pięćdziesięciolecie drugie wesele a ja spytałem za co, kazała mi otworzyć puszkę. W środku były trzy serwetki zrobione na szydełku i pięćdziesiąt tysięcy złotych. Żona mi tłumaczy, że zawsze kiedy ją wkurzyłem, zamiast awantury robiła jedną serwetkę na szydełku.
– Rozumiem, że nie było tak źle, skoro znalazł pan tylko trzy serwetki.
– No nie do końca. Bo pytam żonę, skąd te pięćdziesiąt tysięcy. A ona na to, że to za te serwetki, które udało jej się sprzedać. I że będzie za co imprezę na pięćdziesięciolecie zrobić…