Historia, w której pojawi się szubienica i płonący fortepian.
160 lat temu – 23 maja 1865 roku – rynek Sokołowa Podlaskiego wypełnił dziesięciotysięczny tłum. Na dany znak pomocnik kata otworzył zapadnię. Ciała dwóch skazańców drgały jeszcze przez krótką chwilę. Aż zastygły zmrożone śmiercią. Tak dokonała się egzekucja księdza generała Stanisława Brzóski i jego adiutanta Franciszka Wilczyńskiego.
Być może nie doszłoby do niej, gdyby Rosjanie nie ujęli wcześniej łączniczki Antoniny Konarzewskiej. Dziewczyna ujawniła, że ksiądz generał i adiutant ukrywają się w chłopskiej chacie w Krasnodębach pod Sokołowem. Trudno ją winić, załamała się w srogich torturach.

Brzóska był synem niezamożnym szlacheckim herbu Nowina. Studiował zrazu w Kijowie. Potem jednak usłyszawszy głos powołania kapłańskiego wstąpił do seminarium w Janowie Podlaskim. Po święceniach zrobiono go wikariuszem w Sokołowie Podlaskim, potem w Łukowie. Tutaj długo nie zabawił. Jednego razu podczas mszy do kościoła weszła banda podpitych ruskich oficerów. Brzóska przerwał kazanie, żeby napomnieć przybyszów, wszak nie są w knajpie. Ci poczuli się obrażeni i donieśli gdzie trzeba, że wikary nawołuje do nieposłuszeństwa carowi. Potem było aresztowanie, sąd i wyrok dwóch lat w twierdzy w Zamościu, na szczęście skrócony do kilku miesięcy. W sam raz, żeby wyjść na wolność i szykować się do powstania A.D. 1863. W pierwszą noc zbrojnych działań wraz z oddziałem powstańców zdobył garnizon łukowski. Wkrótce Rząd Narodowy mianował go naczelnym kapelanem wojsk powstańczych w stopniu generała. Miał wówczas ledwie 31 lat. Brał udział w co najmniej siedmiu sporych bitwach, od Siemiatycz po Fajsławice.

Gdy powstanie zaczęło przygasać, wiosną 1864, jeszcze nie całkiem ozdrowiały z tyfusu, skrzyknął czterdziestoosobowy zastęp konnych – powiedzielibyśmy dziś – komandosów. Nękał nimi Ruskich aż do grudnia. Sroga zima, konie ślady zostawiają na śniegu. Trudno o zakwaterowanie i wytropić zbrojnych łatwo. Więc ksiądz generał oddział rozpuścił. To była ostatnia, najdłużej działająca zbrojnie jednostka Powstania Styczniowego. Z adiutantem przetrzymał zimę w ukryciu. A potem zdarzyła się ta historia z torturowaną Antosią. Pod koniec kwietnia Moskale otoczyli Krasnodęby. Brzóska z Wilczyńskim próbowali uciekać. Ksiądz generał ranny w rękę. Ujęto ich. Osądzono. Szubienica stanęła na sokołowskim rynku. Spędzono ludzi. Niech zobaczą jaki koniec czeka rebeliantów.
Wyrok na Stanisława Brzóskę podpisał namiestnik Królestwa Polskiego generał Fiodor Berg – niemieckiego pochodzenia zrazu kartograf, potem oficer carski, zasłużony w tłumieniu Powstania Listopadowego i Wiosny Ludów, przed objęciem urzędu w Warszawie hrabia Wielki Księstwa Finlandii. Jednym z przedsięwzięć powstańczych był zamach na Berga. We wrześniu 1863 roku gdy Berg wracając do swojej siedziby na Zamku Królewskim na jego powóz z okien pałacu Zamoyskich na Krakowskim Przedmieściu poleciało kilka ładunków wybuchowych. Eksplozje zraniły konie i adiutanta, samemu Bergowi nie wyrządzając jednak krzywdy. Zamachowców nie udało się złapać. Za to w odwecie ruscy sołdaci splądrowali pałac, zniszczyli bibliotekę, meble i całe wyposażenie. Wyrzucili na ulicę a następnie podpalili fortepian należący wcześniej do Fryderyka Chopina, o którym niebawem Norwid miał napisać słynny poemat, zapewne pod wpływem doniesień krakowskiego „Czasu”, który pisał:

– Po wyrzuceniu wszystkich rzeczy i zabraniu, tego co się dało zabrać, żołnierstwo moskiewskie gromadziło wyrzucane meble i rzeczy na kilka stosów i zapaliło. Barcińskiego dyrektora Żeglugi zbili żołnierze niemiłosiernie. Żona jego, siostra rodzona po nieboszczyku Chopinie miała drogą pamiątkę po tym artyście, fortepian, który spalono.
Ksiądz Brzóska ma swoje place i ulice – między innymi w Bielsku-Białej na szlaku ze Straconki do Lipnika. Można go oglądać na przejmujących muralach na ścianie bloku w Sokołowie i starej plebanii w Łukowie. Prezydent Kaczyński pośmiertnie odznaczył Brzóskę orderem Orła Białego.

[zdjęcia w domen publicznych]