Ten obraz mnie prześladuje od jakiegoś czasu. Widziałem go już wcześniej w ludowych muzeach i skansenach, zwłaszcza na Podkarpaciu i Roztoczu. Tym razem spotkałem go chodząc po kolędzie.
Siedzi pod krzyżem Jezus Frasobliwy w koronie cierniowej, szkarłatnym płaszczu i złocistej szacie. Za nim stoi krzyż owinięty czarnym płótnem, łopocącym na wietrze. Jezus wyciąga ramiona – jeszcze nie na krzyż – tuli nimi kobietę w czarnej sukience i takim samym welonie. Kobieta wygląda jak matka w żałobie po dziecku, które umarło albo zginęło. Skuta kajdanami, w łańcuchach, trzyma w dłoni list, którego nagłówek widać wyraźnie: Jezus zbaw Polskę. Matka Boska, Matka-Polka a może nawet Polska we własnej osobie. Za plecami ma nadwiślański Kraków z królewskim Wawelem, dawną stolicę i nekropolię królów. Po drugiej stronie tła widać zamek w Warszawie i kolumnę Zygmunta. Jest jeszcze jedna postać: biały ptak sfruwa w pobliże tulących się postaci. Na pierwszy rzut oka wygląda jak gołąb ze scen Zwiastowania włoskich mistrzów pędzla. Jednak zaraz dostrzec można złotą koronę na jego głowie, zakrzywiony dziób i szpony: to orzeł, znak godła Polski. U stóp postaci, jeszcze w poniżeniu ale już dźwigający się sztandar z trzech barw złożony: czerwonej, białej i niebieskiej. Takie barwy nosiło tuż przed upadkiem Rzeczypospolitej żołnierstwo polskie, w takich barwach proporcami posługiwali się powstańcy styczniowi. Z czasem pojawia się również zestawienie samych dwóch barw – białej i czerwonej, pomieszczone na szarfach powiewających u szczytu drzewca, pierwowzór obecnej flagi.
Nie ma pewności, czy orzeł wzlatuje czy też upada. Tak samo, jak daty symbolicznie umieszczone w różnych miejscach obrazu, wyznaczające momenty wzlotów i upadków. Na szczycie krzyża rok 966 – data chrztu Polski. W tarczy słonecznej „3 maj” – choć nie do końca poprawny gramatycznie (powinno być „maja”), to jednak budzi jednoznaczne skojarzenia z konstytucją, do której odnosi się także data 1791. Kolejne oznaczają rozbiory Polski: 1772, 1793 i 1795. Są też smutne cyfry niespełnionych nadziei i oczekiwań: 1794 – insurekcja kościuszkowska, 1830 – powstanie listopadowe, 1863 – powstanie styczniowe, 1846 – rewolucja krakowska albo 1848 – powstanie wielkopolskie. A na sztandarze tarcza z herbami Polski (orzeł), Litwy (jeździec) i Białorusi (anioł). To także znak ostatniego z powstań tu wspomnianych – styczniowego – odnoszący się do narodów, które walczą z uciskiem cara.
Na przecięciu ramion krzyża płonie Serce Jezusa – dokładnie takie, jak w wizji siostry Małgorzaty Marii Alacoque: ogarnięte płomieniem miłości, ściśnięte koroną cierniową. Pod nim zaś kotwica: znak, iż w krzyżu jest nadzieja.

Matejko to to nie jest. Nie ma w owym malunku wielkiego kunsztu, finezyjnych pociągnięć pędzla, gry światła. Obrazek jest prosty, dosłowny, naiwny wręcz. Nie takie rzeczy się widziało – budzi się we mnie demon kpiny. Zaraz jednak wali go po łbie myśl: w ilu ludziach taki prosty znak nie pozwolił umrzeć nadziei?
Na stole stał krzyżyk i talerzyk z wodą święconą, paliły się świece. Z lekcji religii zrobiła nam się lekcja historii i wychowania obywatelskiego. Na koniec pani domu przeprosiwszy wyszła. Wróciła za chwilę. W dużej papierowej torbie na zakupy przeniosła zafoliowaną kopię Polskie Serca Jezusa. Zamówiła ją już dawno. Może kiedyś będzie dla kogoś – myślała z mężem. Trafiło na mnie. Zazwyczaj chodząc po kolędzie to ja rozdaję obrazki na pamiątkę. Tym razem zostałem obdarowany obrazkiem. Bardzo dziękuję. Odrobina wzruszeń jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła.