Pochwały

Któż z nas ich nie lubi? Kto nie jest na nie łasy?

Możemy się oczywiście zarzekać, że nie. Ale to czysta hipokryzja. Słudzy nieużyteczni jesteśmy, zrobiliśmy co do nas należało – poucza nas Jezus, co mamy mówić, gdy nas chwalą.

Najmilsza jest pochwała płynąca z dobrego serca. To nic, że czasem bywa nieporadna. Sancho Pansa chwali swego pana Don Kichota: „ja tu chcę powiedzieć, wielmożny panie, że wasze rozmowy są GNOJEM, który kładziecie na jałowy i niepłodny mój umysł, a czas, który przebyłem z waszych usługach, jest dla mnie uprawą”. Ważne, że taka pochwała jest szczera. Bo bywa też inaczej.

W Ezopowej bajce o lisie i kruku, co przysiadł na gałęzi z kawałkiem sera w dziobie, chytrus okrada czarnucha metodą na pochwałę: „Miły bracie, nie mogę się nacieszyć, kiedy patrzę na cię! Cóż to za oczy! Ich blask aż mroczy! Czyż można dostać takową postać? A pióra jakie! Szklniące, jednakie. A jeśli nie jestem w błędzie, pewnie i głos śliczny będzie!” Kruk oczywiście ule i ser ku uciesze lisa wypuszczając dziób otwiera, by urodą wokalną się popisać.

Mój pogląd na temat pochwały lokuje się gdzieś między Jezusem a Ezopem: gdy cię ktoś pochwali, pomyśl sobie – „nie szkodzi”. Albowiem pochwała jest jak perfumy (nie licząc tej, jaką wygłosił Sancho do Kichota): można ją powąchać, ale pić jej nie należy.