Po świętym Franciszku można się doliczyć nawet ponad 400 stygmatyków. Ale tylko dwa przypadki zostały uznane przez Kościół.
14 września 1224 Franciszek, który natenczas zostawił Asyż i zaszył się na górze La Verna (nasza Alwernia), by podjąć post przed świętem Michała Archanioła, ujrzał Jezusa, który ukazał mu się jako ukrzyżowany… Serafin, a więc wyższej rangi anioł z trzema parami skrzydeł. Tacy aniołowie pojawiają się w szóstym rozdziale Księgi Izajasza. Jedną parą skrzydeł zakrywają twarz, drugą okrywają resztę postaci, trzecia służy im do latania. Wychwalają Najwyższego śpiewem, który znamy z liturgii: „Święty, Święty, Święty, Pan Bóg Zastępów…”. Jezus-Serafin odcisnął na ciele Franciszka stygmaty – ślady ran na stopach i dłoniach, pozostałości po ukrzyżowaniu. W ten sposób Franciszek został pierwszym w historii stygmatykiem.
Wielu zacnych artystów malowało tę scenę. Rzeźbiarze brali ją na warsztat znacznie rzadziej. W Polsce jest podobno tylko jeden jedyny krzyż z Jezusem seraficko uskrzydlonym. Zobaczyć go można w niedawno otwartym muzeum przy Bazylice w Kalwarii Zebrzydowskiej.
Stygmaty to powstałe w nadprzyrodzonych okolicznościach, bez żadnych zewnętrznych urazów, zranienia, najczęściej na stopach, dłoniach i boku, czasem także na głowie i plecach, jako ślady tortur zadanych Jezusowi. Po świętym Franciszku można się doliczyć nawet ponad 400 stygmatyków. Ale tylko dwa przypadki zostały uznane przez Kościół: Franciszek i Katarzyna Sieneńska. Co do pozostałych pozostaje rezerwa. Niezwykle trudno bowiem zbadać podłoże, źródło i naturę tego rodzaju zjawiska, które – przy okazji – w zdecydowanej większości dotyczy kobiet. O stygmatach nie wspomina katechizm ani prawo kościelne.
Foto: krzyż z muzeum w Kalwarii oraz malarskie wizje stygmatów św. Franciszka.