Ewangelista kojarzony jest nie tylko z lwem, ale również ze świnią.
Syn właścicielki Wieczernika i ogrodu Getsemani, ochrzczony w Zielone Świątki przez Piotra, który potem nazywa go swoim synem, pomocnik Pawła, autor Ewangelii, którą spisał skutek nalegań tych, którzy słuchali katechezy Piotra w Rzymie.
Do brzegów Italii dobił w okolicach późniejszej Wenecji. Gdy błąkał się po zamglonych trzęsawiskach laguny nagle stanął przed nim Anioł Pański i rzekł: „Pax tibi Marce, evangelista meus. Hic requiescet corpus tuum” co znaczy „Pokój tobie Marku, mój Ewangelisto. Oto tutaj spocznie kiedyś twoje ciało”. Nim jednak przepowiednia anielska się spełniła nasz Marek najpierw zaliczył Rzym, a potem Aleksandrię koło Egiptu.
Gdy dotarł wreszcie do onej Aleksandrii sandały miał tak zniszczone, że oddał je szewcowi do naprawy. A szewc podczas pracy przebił sobie na wylot dłoń szydłem. Krew tryskała obficie ze sparaliżowanej dłoni mistrza dratwy. Więc Marek ujął ją, pobłogosławił i w imię Pana Jezusa natychmiast uleczył, czym spowodował u szewca i jego bliskich, a potem także całej gromady aleksandrowian tak wielkie pragnienie wiary, iż został ich biskupem.
Nie podobało się to pogańskim siłom, które Marka ujęły, powróz mu na szyi uwiązawszy przytroczyły do końskiej uprzęży i dalejże włóczyć unieruchomione ciało Ewangelisty bo najbardziej kamienistych ulicach, na których jeno krwawy ślad tortury pozostawał. W przerwie męczarni miał się ukazać Markowi sam Jezus i znów zwrócić się do niego słowami: „Pokój tobie Marku Ewangelisto mój!”. Po drugim dniu nieludzkich katuszy Marek wyzionął ducha. Zatem go pochowano choć podobno po kryjomu, w tajemnicy przed światem pogańskim w jaskini, gdzie potajemnie schodzili się chrześcijanie na modlitwę a potem zbudowano kościół.
Na początku dziewiątego wieku, gdy Saraceni zawładnęli Aleksandrią dwaj kupcy (albo szpipegowie – jak chcą niektórzy) z Wenecji – Buona di Malamocco i Rustica da Torcello – przepłynęli do Aleksandrii z zamiarem nabycia relikwii Markowych, choćby drogą rozboju. Oficjalnie mówi się, iż to z powodu rzekomego niebezpieczeństwa jakie groziło ciału Ewangelisty z rąk niewiernych: podobno chcieli je spalić. Nieoficjalnie mówi się, że patronem Wenecji był święty Teodor, spoczywający w znienawidzonym Konstantynopolu, a Wenecjanie chcieli mieć swojego świętego u siebie.
Jako iż grób Marka pozbawiony został wszelkich ozdób czy wskazówek co do godności lokatora, wenecjanie przyprowadzili ze sobą głuchoniemego i gdy ten odzyskał słuch i mowę dotykając jednego z sarkofagów, uznali iż to właśnie w nim kryją się interesujące ich relikwie. Dobyto je więc i umieszczono w skrzyni, a następnie obłożono połaciami świeżo ubitej wieprzowiny. Celnicy saraceńscy widząc – na szczęście tylko z wierzchu – zawartość ładunku, nie interesowali się, co przykrywają warstwy świniny i w ten sposób „uświnione” szczątki męczennika bezpiecznie wylądowały na pokładzie weneckiego statku.
Tu pojawia się jeszcze wątek burzy podczas przeprawy przez Morze Śródziemne, podczas której jeden z marynarzy-Saracenów miał wpaść do wody, a Marek cudownie przybywszy z niebios miał go uratować z topieli.
Tak też znalazł się Marek na trzęsawisku, na którym spotkał był kiedyś anioła. Wenecjanie zbudowali mu kościółek całkiem spory. A znaku tożsamości graficznej swojej społeczności umieścili uskrzydlonego lwa – atrybut przypisany Markowi przez interpretatorów Księgi Ezechiela oraz Apokalipsy – który kosmatą łapę wspiera na księdze otwartej z napisem „Pax tibi Marce, evangelista meus” – już wiadomo skąd on pochodzi.
Legendy o znalezieniu i sprowadzeniu ciała Markowego w okładach z bekonu ładnie zilustrował czymś w rodzaju komiksu Jakub Tintoretto na początku drugiej połowy XVI wieku: