Jest wdzięcznym tematem dla literatury i filmu.
Z rozbitego statku uratował się jedynie pewien pobożny Żyd. Z pomocą kawałka deski dotarł na bezludną wyspę. Nauczył się polować, łowić i zbierać. Pół roku później w pobliżu zatonął kolejny statek. Na wyspę w podobny sposób dotarła jedyna ocalała, młoda, pociągająca kobieta. Wyszła na brzeg o nieco przestraszona widokiem zarośniętego mężczyzny uśmiecha się zalotnie:
– Mogę panu zapewnić coś, za czym Pan na pewno się stęsknił…
– No nie wierzę – mówi starozakonny rozbitek. – Naprawdę? Ma pani macę?
Jest bezludna wyspa wdzięcznym tematem w kulturze. W dzieciństwie zaczytywałem się „Robinsonem Cruzoe”, „Wyspą Robinsona” oraz „Tomkiem”. Który też dotarł na bezludna wyspę. Poważniej zrobiło się przy lekturze „Władcy much” Goldinga. Był jeszcze John Donne ze swoim „Nikt nie jest samotną wyspą” zrobił karierę u Hamingwaya w motto do „Komu bije dzwon” oraz u Mertona w jego „No man is an island”. Łysiakowe „Wyspy Bezludne” mam zaczytane w kilku egzemplarzach.
Był jeszcze film „Cast away” z Tomem Hanksem – taki tam, nie przepadam za kinem amerykańskim. W przeciwieństwie do kina rosyjskiego, a tutaj mamy „Wyspę” Łungina, film fenomenalny. Jeżeli kiedyś jakaś komisja dotrze do moich upodobań filmowych, pociechy będę szukał w rysunkowych humoreskach, które kolekcjonuję z upodobaniem. Proszę zobaczyć małą próbkę: