Jeff i Jarek

Nie żyje Jeff Beck – według rankingów jeden z piątki najlepszych gitarzystów wszech czasów.

To, co robił, nie było zwykłą grą na gitarze. Jeff oddychał gitarą, opowiadał nią, tworzył klimat, malował pejzaże, gawędził, przekomarzał się, oddawał nastroje, śmiał się i płakał. Występował z największymi współczesnej sceny, od Erica Claptona aż – co może kogoś zaskoczyć – Johna Deppa (tak, tego od „Piratów z Karaibów”). W 2007 roku grywał w londyńskim klubie Ronniego Scotta. Tuż obok plątało się po scenie dziecko z większą od siebie gitarą basową. To krętowłosa Tal Wilkenfeld. Wybrałem z tego klubu wieczór z Imogen Heap. Jeff okrywa słuchacza zziębniętego życiem utkanym z nut kocykiem, o którym śpiewa Imogen – „Blanket” nazywa się ta piosenka. Zobaczcie.

Dzień po Jeffie Becku odszedł na Wieczny Odpoczynek mój klasowy Kolega – Jarek Zieliński. Przez cztery lata siedzieliśmy ławka w ławkę w oświęcimskim liceum Konarskiego. Jarek był przewodniczącym samorządu klasowego, ja zastępcą. Bezskutecznie próbuję sobie przypomnieć, co ja właściwie robiłem na tym „stanowisku”. Bo Jarek składał jakieś tam raporty, życzenia imieninowe profesorom, oraz przeprośne kwiatki, jakeśmy coś zmajstrowali (pamiętam kilka przypadków solidarnego eskapizmu z lekcji historii, gdy wyznaczono nam zastępstwo, bowiem byliśmy klasą mat-fiz i na tego rodzaju przedmioty jak historia patrzyliśmy z przymrużeniem oka).

Pamiętam pierwszą lekcję języka angielskiego. Pani Profesor zaczęła od translacji naszych imion na język Szekspira. Z Pawłem, Arturem, Andrzejem, Grześkiem, Beatą, Gosią, Magdą, Ewą i Martą nie było problemów. Ale z imionami słowiańskiej proweniencji – już tak. Ze mną był kłopot, bo „Jacka” w zasadzie tłumaczy się jako „Hyacintha” – amerykanie myślą, że to żeńskie imię, czego przykładem jest Tomasz Merton wspominający naszego św. Jacka. No a Jarek – pamiętam – został „Jeffem”.

Jarku, wierzę trafisz do niebiańskiego klubu na koncert Jeffa. Zaśpiewa albo wyrecytuje coś nasza klasowa koleżanka, Agatka, która już wiele lat temu zostawiła deski scen krakowskich na rzecz anielskiej widowni – Bóg tak chciał, bo jakże sobie to inaczej wytłumaczyć? Nie zapomnijcie zrobić bukietu na Dzień Nauczyciela dla naszej Pani Profesor. A w przerwie zetrzeć tablicę i przewietrzyć klasę – przecież kiedyś znów wszyscy usiądziemy w ławkach. Jak tylko zadzwoni dzwonek…