Zacznijmy od małego quizu: z którymi miejscami w Ewangelii kojarzy się Wam to słowo: „gospoda”?
Brawo: z Bożym Narodzeniem i z przypowieścią i miłosiernym Samarytaninie. Warto jeszcze dodać, że oba przypadki wspomina ewangelista Łukasz.
Najpierw pisze, że kiedy Józef z Maryją przebywali w Betlejem, nadszedł dla niej czas rozwiązania: „Porodziła swego pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie” (Łk 2,7). A następnie, przy okazji Jezusowej przypowieści o człowieku napadniętym przez zbójców na trasie Jerozolima-Jerycho, któremu pomocy udzielił jakiś Samarytanin, dodaje, że ów dobroczyńca „wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go” (Łk10,34). Kto tak odpowiedział na postawione we wstępie pytanie, wygrywa. Jest jednak pewien problem.
Ewangelia (przepraszam, że znów to przypominam), została napisana w języku greckim. I chociaż w naszym, polskim tłumaczeniu, w obu przypadkach słyszymy o gospodzie, to jednak w oryginale greckim znajdziemy dwa różne, skądinąd bardzo ciekawe terminy.
Zacznijmy od Miłosiernego Samarytanina. Ów zawiózł swojego podopiecznego do „pandocheionu”. „Pandocheion”, to schronisko, karczma, zajazd, gospoda, karawanseraj – budynek a raczej kompleks, gdzie wikt i nocleg znajdują kupcy i podróżni. Na środku wydzielonego placu ustawia się zwierzęta – wielbłądy, muły i osły. A ludzi umieszcza się na obrzeżach, często pod murem okalającym plac, do którego dostawia się nisze, podcienia albo przynajmniej namioty, płachty chroniące przed chłodem / skwarem, deszczem i wiatrem. Jakiś porządniejszy namiot albo budynek zajmuje gospodarz tego miejsca. Można tutaj dokupić paszy dla zwierząt i jakąś strawę dla siebie, chociaż wędrowcy raczej są samowystarczalni, a za dodatkowe zaprowiantowanie trzeba ekstra zapłacić – jak to wpisał Julian Tuwim w książkę skarg jednego z warszawskich lokali doby wczesnego PRL-u: „pobieranie dodatkowych opłat za ocet i musztardę napawa mnie żółcią i goryczą…”.
Greckie „pandocheion” jest fajną zbitką słów. „Pas” znaczy „każdy”, albo „ktokolwiek”. „Dechomai”, to „przyjąć”. A więc w tym przypadku gospoda – pandocheion – oznacza miejsce, w którym przyjmą każdego. Później ta gospoda stanie się w teologii obrazem wspólnoty Kościoła, w której jest, a przynajmniej powinno być miejsce dla każdego.
Nie o takiej gospodzie pisze Łukasz w przypadku narodzenia Jezusa. Miejsca dla Niego i Jego Matki nie było nie w „pandocheionie”, a w „katalymie”. „Katalyma” oznacza mniej więcej „izbę”, „pokój” – jakąś wydzieloną, osobną część domu. W czasach biblijnych domostwa jedynie zasobniejszych obywateli miały więcej, niż jedno pomieszczenie. Jeżeli dom miał jedną „katalymę”, mieszkali i spali w niej co najmniej rodzice i dzieci, czasami nawet dziadkowie i wnuki. Mogło więc nie być osobnego miejsca dla gości, zwanego „gospodą”.
Fajne jest to, że słowo „katalyma” pojawia się w Ewangelii jeszcze znowu, przy okazji Ostatniej Wieczerzy, kiedy Jezus posyła uczniów, by przygotowali pomieszczenie do jej spożycia. W tym przypadku tłumacze wersji polskiej użyli jednak słowa „izba” („nauczyciel pyta: gdzie jest dla mnie izba, w której mógłbym spożyć Paschę?” – Mk 14,14 i Łk 22,11). Jezus się rodzi w Bet-Lehem – Domu Chleba. Ale nie tutaj jest dla Niego miejsce. Lecz w izbie Wieczernika – w kościele, w tabernakulum – gdzie On sam staje się Chlebem dającym życie. Bywa, że w takich drobiazgach, grach słownych, kryje się cała głębia bożych tajemnic. Dlatego… warto wiedzieć.