Nie wiemy, kto wymyślił godziny. Ale za ich podziałem na minuty stoi pewien niepełnosprawny mnich, żyjący 1000 lat temu.
Gdzieś a Bliskim Wschodzie – między Babilonem a Egiptem – podzielono dzień na dwanaście godzin. Jedni mówili, że to od liczby pełnych cykli Księżyca w ciągu roku. Inni – że od liczby gwiazdozbiorów i znaków zodiaku. Jeszcze inni, że to od śladów dłoni Boga lub bogów – bo w ludzkiej dłoni w czterech palcach są po trzy kostki w każdym, co razem daje dwanaście. I każdą z nich można dotknąć kciukiem.
Nawiasem mówiąc mamy tutaj do czynienia ze strasznym poplątaniem językowym. Onegdaj współczesne „palce” były „parstami” (stąd „naparstek” czyli ochrona na parst), a kciuk był właśnie „palcem” (stąd powiedzenie, ze ktoś jest sam jak palce, bo ten kciuk odstaje od reszty, od parstów).
Dzień był podzielony na dwanaście godzin – przez cały rok. Dzień liczył się od wschodu do zachodu Słońca. A więc latem godzina była dłuższa (blisko 90 naszych minut), a zimą krótsza (trochę ponad współczesnych 40 minut).
Przez długie wieki ludziom się nie spieszyło. Umawiali się, że coś nastąpi, zostanie otwarte albo rozpocznie się o danej godzinie. I tyle. Jednak na przełomie tysiącleci życie pomaleńku zaczynało nabierać tempa i jednostka godziny wydała się, przynajmniej niektórym, zbyt rozległa. Wyobraźmy sobie, że rozkład jazdy pociągów albo odlotów samolotów czy rozpoczęcia seansów filmowych podają nam dzisiaj tylko w równych godzinach – katastrofa.
Podział godziny na 60 minut przypisuje się mnichowi reguły św. Benedykta – niejakiemu Hermanowi, zwanemu Chromym albo Kaleką. Herman przyszedł na świat w hrabiowskiej rodzinie. Był dzieckiem z widoczną niepełnosprawnością – być może efektem porażenia. Deficyty motoryczne natura zrekompensowała mu bystrością intelektu i ciekawością świata. Rodzice, uznawszy słusznie, że syn nie nadaje się ani do żeniaczki, ani do wojaczki, przeznaczyli Hermana do stanu duchownego, umieszczając wówczas siedmiolatka w opactwie benedyktyńskim na wyspie Reichenau, dwa kilometry od niemieckiego wybrzeża Jeziora Bodeńskiego. Założone tutaj trzy wieki wcześniej opactwo było szkołą misjonarzy do nawracania Allemanów czyli Niemców. Miało też największą wówczas w Europie bibliotekę, liczącą 417 woluminów. Ich większą część stanowiły arabskie podręczniki medycyny, matematyki i astronomii. I właśnie tę większość upodobał sobie Herman – mnich z niepełnosprawnością. Zainspirowany sześćdziesiątkowym systemem tak właśnie podzielił godzinę: na 60 mniejszych części. Ponieważ po łacinie „mała część”, to „pars minuta”, więc te cząstki godziny nazwano minutami.
Herman, choć wątły ciałem – podobno nie był w stanie poruszać się o własnych siła – był człowiekiem wielkiego talentu i umysłu. Pozostawił po sobie nie tylko podyktowane klasztornym skrybom traktaty z zakresu medycyny, astronomii i matematyki, ale także utwory poetyckie i pieśni. Pewnie nawet nie wiedząc o tym przywołujemy go na zakończenie każdego pogrzebu. Podczas umieszczania trumny lub urny w grobie śpiewa się wielkiej urody hymn: „Salve Regina” – „Witaj Królowo, Matko Miłosierdzia”. To właśnie Herman jest jego autorem – ten sam, który godzinę podzielił na 60 minut. Zresztą w pełni na taką pamięć zasługuje, również i z tego powodu, iż został ogłoszony błogosławionym.