Gdyby nie ludzie, co całymi latami, kawałek po kawałku, ścinali gałąź, na której przysiadła moja małość i upór, dziś nawet bym nie wiedział, że mam skrzydła.
Król jeden sprawił sobie młodego sokoła. Chciał go przyuczyć do polowań. Ale ptak nie umiał nawet jeszcze latać. Całymi dniami siedział pokurczony na swojej gałęzi.Najął władca tresera. Ten namawiał ptaka, by rozwinął skrzydła, głaskał, próbował przekupić kęsami wątróbki. Wszystko na nic. Potem było jeszcze czterech innych treserów. Żadnemu nie udało się poderwać ptaka z gałęzi.
Wreszcie król obiecał cały garniec złotych monet temu, kto wykrzesze z sokoła łowieckie instynkta. Zgłosił się jeden niepozorny chłopina.Nazajutrz władca staje w oknie, rozsuwa zasłony, patrzy, a tu jego sokół krąży wdzięcznie nad królewskim parkiem.
– Jakżeś tego dokonał, człowieku? – pyta król zaciekawiony. – Jak nauczyłeś sokoła latać?
– Normalnie – odpowiada człeczyna. – Wziąłem siekierę i odrąbałem tę gałąź, na której siedział…
Gdyby nie ludzie, co całymi latami, kawałek po kawałku, ścinali gałąź, na której przysiadła moja małość i upór, dziś nawet bym nie wiedział, że mam skrzydła. O lataniu nie wspominając.Szanowni Nauczycielstwo: dziękuję!
[foto z sieci]